[ Pobierz całość w formacie PDF ]

muru. Baobab. Idealna droga ucieczki. Aż dziw bierze, iż nie zwrócono na to uwagi. A
właściwie  czemu się tu dziwić? Przecież mur ma tylko chronić przed nieproszonymi
gośćmi z zewnątrz.
Wdrapuję się po rozłożystych konarach niemal na sam szczyt baobabu. Za murem
rozciąga się sawanna, porosła wysoką trawą i z rzadka rozrzuconymi drzewami.
Warto byłoby jeszcze zbadać, co znajduje się tuż przy murze na zewnątrz parku.
Konar, sięgający aż nad mur, wręcz zaprasza do tego.
Stąpam ostrożnie po grubym konarze przytrzymując się i górnych gałęzi i dochodzę
w ten sposób prawie do samego muru. Konar przy końcu jest obcięty  widać
obawiano się, aby ktoś nie zarzucił liny i nie wspiął się na mur. Od strony parku
wystarczy jednak nieduży skok i już jestem na szczycie kamiennego ogrodzenia.
Powrót będzie jeszcze łatwiejszy: skacząc z muru można chwycić się gałęzi i
łagodnie wylądować na trawniku. Teraz jednak powinnam przede wszystkim znalezć
za murem najdogodniejsze miejsce do ewentualnego nocnego skoku.
130
Pod murem widzę gęste zarośla jakichś kolczastych krzewów. Tu skok byłby
ryzykowny. Ale kilkadziesiąt metrów dalej widać nieduży obszar oczyszczony z
krzewów i porosły tylko wysoką trawą. Podchodzę do tego miejsca i& martwieję.
 Stać! Nie ruszaj się, bo strzelam!  pada gdzieś z dołu za moimi plecami rozkaz.
Słyszę, że jacyś ludzie idą ku mnie poprzez trawę, ale boję się obejrzeć za siebie. Po
chwili zresztą są już w moim polu widzenia: dwóch mężczyzn w mundurach z
pistoletami wycelowanymi we mnie. Nie sÄ… to mundury wojskowe  to raczej
strażnicy lub policjanci. Dochodzą do miejsca, gdzie nie ma już kolczastych krzewów
i stajÄ….
 Podejdz bliżej!  rozkazuje jeden z mężczyzn.  Tylko bez kawałów! A teraz skacz!
 wskazuje lewą ręką trawę pod murem.  No, już!  ponagla ostro.
Skok z trzymetrowej wysokości w miękką trawę to dla mnie żaden problem. Nie
mam zamiaru ryzykować i wykonuję polecenie. I tak zresztą za chwilę, gdy im
powiem kim jestem, sytuacja powinna się wyjaśnić. Oczywiście, muszę powołać się
na Pratta, gdyż senatora nazwiska nie znam, a Swart i Henderson polecieli do
stolicy. Jest to niezbyt miła perspektywa, ale cóż robić. Sama jestem sobie winna.
 Panowie! To nieporozumienie. Jestem gościem pana Knoxa  tłumaczę idąc w
kierunku strażników.
 Dobra, dobra  przerywa mi starszy, ten, który kazał zeskoczyć z muru.  Idziesz z
nami, panienko. JesteÅ› aresztowana.
 Ależ ja mówię prawdę! To nieporozumienie.
W tym czasie młodszy przyspiesza kroku, podchodzi do mnie i bez słowa podnosi
moje ręce w górę. Szybko, z wprawą obmacuje bluzkę i spodnie w poszukiwaniu
broni  chyba trochÄ™ za gorliwie&
 Co pan wyprawia! Ja nie mam nawet scyzoryka!  próbuję protestować.
 Daj jej spokój  popiera mnie ten starszy.
 Proszę pana, ja naprawdę mieszkam w domu prezesa Knoxa&  usiłuję go
przekonać. Ale chyba popełniam błąd.
 Zamknij się!  przerywa mi ze złością.  No, jazda! Idziemy!
Nie ma sensu im tłumaczyć, że to pomyłka, a tym bardziej stawiać opór. Przecież
wkrótce i tak wszystko się wyjaśni.
Kilkadziesiąt metrów dalej, między drzewami, czeka łazik policyjny z kierowcą w
mundurze. A więc są to policjanci.
 Proszę mnie zawiezć do pałacu i poprosić pułkownika Pratta  mówię, gdy
podchodzimy do samochodu.  On panom wszystko wyjaśni.
 Powiedziałem, zamknij się!
Zostaję ulokowana na tylnym siedzeniu między obu policjantami i łazik rusza. Nie
jedziemy jednak w kierunku pałacu, jak się tego spodziewałam, lecz w przeciwnym
kierunku, skrajem sawanny, docierając zresztą wkrótce do szerokiej drogi o
betonowej nawierzchni. Tu już kierowca rozwija ponad setkę i gnamy poprzez
sawannę ku wyłaniającym się powoli zza horyzontu jakimś przemysłowym zakładom i
wysokim jak wieże budowlom.
Policjanci milczą, tylko czujnie obserwują każdy mój ruch.
Ja również nie próbuję o nic pytać, chociaż w miarę jak oddalamy się od Knox-
Benedict mój niepokój coraz bardziej wzrasta. Najgorsze, że siedzę wciśnięta między
dwóch, dość masywnych drabów, tak iż nawet gdyby nie patrzyli mi na ręce, nie
byłabym w stanie sięgnąć do kieszeni dżinsów i pozbyć się nieszczęsnego grypsu
Quinty. Pocieszam się tylko, że gdy wysiądę z wozu, zmięta w kulkę serweta może
nie zwrócić uwagi i wraz z chusteczką do nosa uda mi się ją wyjąć i niepostrzeżenie
połknąć.
Wiatr świszcze w otwartym dachu łazika, jest jednak pora południowa i upał coraz
bardziej mi dokucza. Pocę się niemiłosiernie, chyba również trochę ze strachu, bo
policjanci jakby łatwiej znoszą gorąco. Po dziesięciu minutach takiej jazdy jestem już
zupełnie mokra.
131
Tymczasem budowle przybliżyły się znacznie i przed nami rysuje się wyraznie
panorama przemysłowego miasta o nowoczesnej, wysokościowej zabudowie.
Musimy nieco zwolnić, gdyż po obu stronach drogi coraz częściej pojawiają się
parterowe lub jednopiętrowe domki w ogrodach  budownictwo jakby żywcem
skopiowane z europejskich i amerykańskich, podmiejskich osiedli pracowniczych o
wysokim standardzie. Wkrótce też wjeżdżamy w miasto o szerokich ulicach pełnych
sklepów, przechodniów i aut. Mijamy kilka przecznic, stając raz po raz pod światłami,
wreszcie skręcamy w jakąś mniej uczęszczaną ulicę i wjeżdżamy po chwili w otwartą
bramÄ™ wysokiego szarego bloku.
Aazik zatrzymuje się na obszernym, prostokątnym podwórku i kierowca wyłącza
silnik. Jednocześnie słyszę za sobą zgrzyt zamykanej bramy.
Policjant siedzÄ…cy po mojej prawej stronie otwiera drzwiczki i wyskakuje z Å‚azika.
 Wysiadać!  rozkazuje ostrym tonem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl