[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kawÄ™.
Od tej pory wieczór przebiegał znakomicie. Gdy chiński służący wrócił, by dolać nam trunku, profesor
kazał mu zostawić całą butelkę. Poziom brandy opadał, jak gdyby flaszka miała dziurawe dno. Profesor był
w szczytowej formie. Poziom alkoholu opadł jeszcze bardziej. Hewell dwa razy się uśmiechnął. Wspaniały
wieczór. Cielę tuczono na rzez. Nie marnowali tej znakomitej brandy bez powodu. Opróżniliśmy butelkę i
zabraliśmy się za następną. Witherspoon, zanosząc się śmiechem, opowiedział kilka ryzykownych kawałów.
Hewell znów się uśmiechnął. Ocierając łzy z oczu podchwyciłem ukradkową wymianę spojrzeń. Topór
rzezniczy szykował się do ciosu. Bełkotliwie pogratulowałem profesorowi dowcipu. Nigdy w życiu nie
byłem równie trzezwy.
Najwyrazniej wszystko starannie przećwiczyli. Witherspoon, zapalony naukowiec do szpiku kości, zaczął
mi podawać niektóre eksponaty wystawione w ściennych gablotach. Nagle oświadczył:
- Dość tego, Hewell, obrażamy naszego przyjaciela. Pokażmy mu nasze prawdziwe skarby. - Widząc
wahanie olbrzyma, ni mniej, ni więcej, tylko tupnął nogą. -Koniecznie. Do diabła, człowieku, co to komu
zaszkodzi?
- Dobra. - Hewell podszedł do wielkiej szafy pancernej, stojącej po mojej lewej ręce. Po chwili
bezowocnego zmagania się z klamką stwierdził: - Znów się zaciął, profesorze.
- No to otwórz od tyłu - polecił Witherspoon z rozdrażnieniem. Stał po mojej prawicy z glinianą skorupą w
ręku. - Niech pan spojrzy, Bentall. Proszę zwrócić szczególną uwagę na...
Ale ja nie zwracałem uwagi, szczególnej czy jakiejkolwiek innej, na to, co do mnie mówił. Nawet nie
patrzyłem na skorupę. Zerkałem na okno za plecami starego, okno, które dzięki lampie naftowej w pokoju i
ciemnościom na dworze stanowiło doskonałe lustro. Obserwowałem Hewella i szafę pancerną, którą odsuwał
od ściany. Ważyła jak nic ze trzysta funtów. Siedziałem przechylony na bok, z lewą nogą założoną na prawą,
tak że moja prawa stopa znajdowała się dokładnie na linii upadku sejfu. Bo też miał upaść. Jego szczyt
odstawał już od ściany na ponad stopę. Widziałem, jak Hewell sprawdza, czy moja noga jest dostatecznie
wysunięta. W końcu pchnął sejf.
- O Boże! - wrzasnął Witherspoon. - Uważaj!
Jego krzyk strachu był równie udany, jak spózniony, ale mógł się nie fatygować, ja i tak już na siebie
uważałem. Gdy szafa pancerna na dobre oderwała się od ściany, zacząłem spadać z fotela, przekręcając stopę
tak, by spoczywała bokiem do podłogi, a podeszwa buta sterczała pod kątem prostym do sejfu. Była to gruba
podeszwa, ponad pół cała solidnej skóry, a mimo to ryzykowałem nielicho. Nie miałem jednak wyboru.
Krzycząc z bólu wcale nie udawałem, miałem wrażenie, że gruba skórzana podeszwa zgięła się w pół, a
wraz z nią moja stopa. A jednak nie zetknąłem się z szafą pancerną bezpośrednio.
Leżałem pojękując, unieruchomiony, dopóki Hewell nie uniósł sejfu, a Witherspoon mnie nie wyciągnął.
Krzywiąc się z bólu wstałem, strząsnąłem z ramienia rękę profesora, przeniosłem ciężar ciała na uszkodzoną
stopę i ciężko zwaliłem się na podłogę. Tego wieczoru niezle oberwała, najpierw od sejfu, potem ode mnie.
- Czy... czy bardzo pana boli? - Profesor wręcz osłupiał z przerażenia.
- Boli? Gdzie tam. Po prostu zmęczyłem się i chciałem trochę odpocząć. - Przeszyłem go wściekłym
spojrzeniem, oburącz ściskając prawą stopę. - Jak pan myśli, daleko bym uszedł ze złamaną kostką?
Zroda, 22.00 - czwartek, 5.00
Zdawkowe przeprosiny, pokrzepienie pacjenta resztkami brandy oraz unieruchomienie i zabandażowanie
mojej nogi w kostce trwało w sumie jakieś dziesięć minut. Następnie ni to odprowadzono, ni to zaniesiono
mnie do domku gościnnego. Boczne ścianki były wprawdzie opuszczone, lecz dostrzegłem przebijające
przez nie światło. Profesor zapukał do drzwi i czekał.
- Kto... kto tam? - Marie, z szalem zarzuconym na ramiona, stanęła w progu. Zwiatło lampy naftowej
utworzyło błyszczącą aureolę wokół jej miękkich, jasnych włosów.
- Proszę się nie denerwować, pani Bentall  powiedział Witherspoon uspokajająco. - Pani mąż miał właśnie
drobny wypadek. Zdaje się, że uszkodził sobie stopę.
- Drobny wypadek! - zawyłem. - Uszkodziłem stopę, a to dobre. Złamałem tę cholerną nogę w kostce, ot
co. - Wyrwałem się i chwiejnie spróbowałem sforsować drzwi, lecz potknąłem się i z krzykiem wyciągnąłem
jak długi na podłodze domku gościnnego. W roli taśmy mierniczej spisywałem się coraz lepiej. Wystraszona
Marie pisnęła coś, co zagłuszyły moje jęki, i opadła obok mnie na kolana, lecz profesor delikatnie pomógł jej
wstać, podczas gdy Hewell zajął się mną. Ważę blisko dwieście funtów, a mimo to podniósł mnie i położył
na łóżku tak łatwo, jak mała dziewczynka podnosi i kładzie lalkę, tyle że nie tak łagodnie. Na szczęście
sprężyny łóżka były mocniejsze niż się wydawało. Znowu jęknąłem i wsparłem się na łokciu - uosobienie
cierpiącego w milczeniu Anglika. Na wypadek, gdyby tego nie zrozumieli, pokrzywiłem się jeszcze trochę,
znacząco zaciskając powieki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl