[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kandydaturą, gdy reszta miasta, a zwłaszcza liberałowie, nawet nie podejrzewali jej możliwo-
Å›ci. Wagi dodawaÅ‚a okoliczność, iż jak każdy wie, wschodniÄ… stronÄ™ głównej ulicy Verrières
miano cofnąć przeszło o dziesięć stóp, ponieważ droga ta stała się gościńcem królewskim.
Otóż jeżeli panu de Moirod, który miał trzy domy podlegające tej ustawie, uda się zostać
pierwszym wicemerem, a pózniej merem, w razie gdyby pana de Rênal wybrano posÅ‚em, za-
mknąłby oczy i można by podjąć w domach wychodzących na gościniec niedostrzegalne na-
prawki, przy pomocy których przetrwałyby sto lat. Mimo znanej pobożności i uczciwości
pana de Moirod nie ulegało wątpliwości, że będzie m o ż n a z n i m g a d a ć, miał bowiem
dużo dzieci. Wśród domów przeznaczonych na zburzenie dziewięć należało do śmietanki
Verrières.
W oczach Juliana intryga ta była donioślejsza niż bitwa pod Fontenoy, której nazwę wy-
czytaÅ‚ pierwszy raz w książkach Fouquégo. Wiele rzeczy zdumiewaÅ‚o Juliana już od piÄ™ciu
lat, odkąd zaczął chodzić wieczorami do proboszcza. Ale ponieważ dyskrecja i pokora ducha
są to główne przymioty adepta teologii, niepodobna mu było pytać o cokolwiek.
Jednego dnia pani de Rênal daÅ‚a jakiÅ› rozkaz lokajowi męża, owemu wrogowi Juliana.
 Ależ, proszę pani, to dziś ostatni piątek  odparł szczególnym tonem.
 Idz!  rzekÅ‚a pani de Rênal.
57
 Więc cóż!  rzekł Julian  pójdzie do owego spichrza, który był dawniej kościołem i któ-
ry teraz świeżo zwrócono religii, ale po co? To jedna z tajemnic, których nigdy nie zdołam
przeniknąć.
 Jest to instytucja bardzo zbawienna, ale nader osobliwa  odparÅ‚a pani de Rênal.  Ko-
biety nie mają tam wstępu! Tyle tylko wiem, że wszyscy się tam t y k a j ą. Nasz lokaj na
przykład spotka tam pana Valenod; ten pyszałek, głupiec nie pogniewa się, skoro go nasz Jan
zagadnie p e r t y; ba, sam odpowie w tym samym tonie. Jeśli ci zależy na tym, aby wie-
dzieć, co się tam dzieje, poproszę Maugirona i Valenoda o szczegóły. Płacimy po dwadzieścia
franków od każdego służącego, iżby pewnego dnia nie wyrżnęli nas.
Czas leciał. Urok kochanki odrywał Juliana od jego posępnej ambicji. Nie mógł z nią mó-
wić o rzeczach smutnych i poważnych, skoro należeli do przeciwnych obozów; okoliczność ta
pomnażaÅ‚a bezwiednie szczęście Juliana i wpÅ‚yw pani de Rênal.
W chwilach gdy obecność zbyt inteligentnych dzieci kazała się im zamykać w granicach
chłodnej i rozsądnej gawędy, Julian, bez cienia buntu, patrząc na nią oczami promieniejącymi
uczuciem, słuchał jej wyjaśnień o tym, jak światek się toczy. Czasem wśród opowiadania o
jakimÅ› sprytnym oszustwie przy budowie drogi albo dostawie pani de Rênal traciÅ‚a nagle
głowę z tkliwości; Julian musiał ją łajać, pozwalała sobie z nim na te same poufałe gesty co z
dziećmi. Bo też były dni, w których miała złudzenie, że kocha go jak własne dziecko. Czyż
bez ustanku nie musiała odpowiadać na jego naiwne pytania w kwestiach, które dziecku d o b
r z e u r o d z o n e m u wiadome są w piętnastym roku? W chwilę pózniej podziwiała go jak
swego mistrza. Polot jego przerażał ją; z każdym dniem wyrazniej widziała przyszłego wiel-
kiego człowieka w tym młodym kleryku. Widziała go papieżem albo pierwszym ministrem
jak Richelieu.
 Czy będę żyła dość długo, aby cię widzieć w twojej chwale?  mówiła do Juliana.  Jest
miejsce dla wielkiego człowieka; tron, religia potrzebują go.
58
XVIII. KRÓL W VERRIÈRES
Czy jesteście warci tylko tego, aby
was odrzucić, niby trupa bez duszy i bez
krwi w żyłach?
P r z e m ó w i e n i e b i s k u p a
w k a p l i c y Å› w i Ä™ t e g o K l e m e n s a
Trzeciego wrzeÅ›nia o dziesiÄ…tej wieczór żandarm obudziÅ‚ caÅ‚e Verrières galopujÄ…c głównÄ…
ulicą; przynosił wiadomość, że Jego Królewska Mość przybędzie w niedzielę. Było to we
wtorek. Prefekt zezwalał, to znaczy nakazywał utworzenie straży honorowej, należało rozwi-
nąć możliwÄ… okazaÅ‚ość. Wyprawiono sztafetÄ™ do Vergy. Pan de Rênal przybyÅ‚ w nocy i zastaÅ‚
miasto w poruszeniu. Każdy się na coś silił; najobojętniejsi najmowali balkony, aby widzieć
wjazd króla.
Kto bÄ™dzie dowodziÅ‚ strażą honorowÄ…? Pan de Rênal spostrzegÅ‚ natychmiast, jak ważne
jest w interesie domów skazanych na zburzenie, aby godność ta przypadła panu de Moirod.
To mogło mu utorować drogę do stanowiska wicemera. Nic nie można było nadmienić prze-
ciw wysokiej nabożności pana de Moirod, nie dało jej się z niczym porównać, ale faktem jest,
iż nigdy nie siedział na koniu. Był to człowiek trzydziestoletni, lękliwy, równie obawiający
się spaść z konia, co ośmieszyć się.
Mer kazał go wezwać już o piątej rano.
 Widzi pan, drogi panie, zasięgam pańskiej rady, jak gdybyś już zajmował stanowisko, na
które wszyscy przyzwoici ludzie pana sobie życzą. W tym nieszczęsnym mieście przemysł
kwitnie, liberały dochodzą do milionów, sięgają po władzę, potrafią ukuć broń ze wszystkie-
go. Wezmy pod uwagę interes króla, monarchii, a przede wszystkim naszej świętej religii. Jak
pan sądzi, komu powierzyć dowództwo straży?
Mimo strasznego lęku, jakim przejmował go koń, pan de Moirod przyjął w końcu ten za-
szczyt jako męczeństwo.
 Potrafię godnie wywiązać się z zadania  rzekł.
Zaledwie był czas, aby odświeżyć uniformy, które zostały sprzed siedmiu lat, z okazji
przejazdu jakiegoś księcia krwi.
O siódmej przybyÅ‚a z Vergy pani de Rênal z Julianem i z dziećmi. W salonie zastaÅ‚a peÅ‚no
żon liberałów, które głosiły zjednoczenie stronnictw i błagały o miejsce dla mężów w straży
59
honorowej. Jedna utrzymywała, że gdyby jej męża nie wybrano, zbankrutowałby z rozpaczy.
Pani de Rênal szybko pozbyÅ‚a siÄ™ wszystkich. ZdawaÅ‚a siÄ™ czymÅ› mocno zajÄ™ta.
Julian czuÅ‚ siÄ™ zdziwiony, a jeszcze bardziej dotkniÄ™ty tym, że pani de Rênal nie chce mu
zdradzić przyczyny roztargnienia.  Przewidywałem to  myślał z goryczą  miłość jej pierz-
chła wobec szczęścia podejmowania króla w swym domu. Cały ten zgiełk oszołomił ją. Wróci
do mnie, skoro arystokratyczne fumy ustąpią jej z mózgu.
Rzecz osobliwa, kochał ją za to tym więcej.
Tapicerzy uwijali się po całym mieszkaniu; Julian na próżno czyhał na sposobność szep-
niÄ™cia słówka do pani de Rênal. Wreszcie dopadÅ‚ jÄ…, kiedy wychodziÅ‚a z pokoju niosÄ…c jego
ubranie. Byli sami; chciał coś mówić: uciekła nie słuchając.
 Głupi jestem, aby kochać podobną kobietę; ambicja uderzyła jej na mózg; oszalała jak jej
mąż.
Tak, i więcej jeszcze: jednym z jej gorących pragnień (nigdy tego nie wyznała Julianowi,
aby go nie urazić) była chęć ujrzenia go, bodaj przez dzień, inaczej niż w tym smutnym czar-
nym ubraniu. Ze zręcznością w istocie cudowną w tak naturalnej kobiecie uzyskała najpierw
u pana de Moirod, pózniej u podprefekta nominację Juliana do straży honorowej z pominię-
ciem młodych ludzi, synów zamożnych fabrykantów, chłopców  dwóch przynajmniej  bar-
dzo nabożnych. Pan Valenod, który zamierzał ofiarować swój powóz najpiękniejszym damom
i oprowadzać w całym blasku swoje pyszne normandy, zgodził się oddać jednego konia od
pary Julianowi, istocie, którą nienawidził najbardziej pod słońcem. Ale wszyscy gwardziści
mieli, własne albo pożyczone, piękne niebieskie mundury ze srebrnymi epoletami, które
bÅ‚yszczaÅ‚y wspaniale przed siedmiu laty. Pani de Rênal chciaÅ‚a, aby Julian miaÅ‚ ubranie zu-
peÅ‚nie nowe, a zostaÅ‚o ledwie cztery dni, aby posÅ‚ać do Besançon i sprowadzić uniform, broÅ„,
kapelusz etc., słowem, wszystko, co tworzy honorowego gwardzistę. Zabawne jest, że pani de
Rênal uważaÅ‚a za nieostrożność kazać robić ubranie Juliana w Verrières. ChciaÅ‚a go zasko-
czyć, jego i całe miasto. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl