[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czając z palców wszystkim obecnym, po czym zapytał:
Co my tu mamy?
Nasionko odpowiedział prostoduszny Udałow. Pozostali milczeli, rozu-
miejąc, że zwyczajnym nasionkiem profesor nie chwaliłby się.
Słusznie powiedział Minc. Nasienie jabłoni, i co najdziwniej-
sze jest to najzwyczajniejsze nasionko, z którego przy normalnym podlewaniu
wyrośnie zwyczajna jabłonka. Chcecie się przekonać?
Wierzymy przekrzykując się odpowiedzieli sąsiedzi.
Wierzycie, ale nie do końca sobie to uświadomiliście uśmiechnął się
Minc, przykucnął, pogrzebał w ziemi obok ścieżki i kazał Udałowowi przynieść
wiadro wody. Udałow wrócił niemal natychmiast i zdążył zobaczyć, jak profe-
sor włożył nasionko do dołka i starannie zasypał ziemią. Następnie wylał na to
miejsce wiadro wody.
Sucha gleba niemal w oczach wchłonęła wilgoć. Widzowie uznali się za oszu-
kanych. Minc cichutko podśpiewywał Serce ślicznotki skłonne jest do zdrady .
Potem, mocnym krótkim palcem wskazał ziemię u swych stóp i powiedział:
Proszę uważnie patrzeć.
Było to coś jak popularnonaukowy film, gdzie na zwolnionych zdjęciach de-
monstruje się jak nabrzmiewają pąki, rozkwitają kwiaty i dojrzewają jagody. Zie-
lona, cienka łodyżka wysunęła się z ziemi i zaczęła rosnąć w oczach, wzmacniać
się, stawać się grubszą, dłuższą i ludzie już wiedzieli, że nie wolno odrywać oczu
85
od tego widoku. Przykuwał on uwagę tak, jak przyciąga wzrok płonące ognisko
czy miarowe napływanie fal na brzeg.
Z oszołomienia wyrwały ich gwałtowne słowa Minca:
Grubin, skocz natychmiast do mnie do gabinetu! Pod biurkiem leży papie-
rowy worek. Tylko nie rozsyp zawartości. Udałow, więcej wody!
W głosie Minca rozbrzmiewała taka pewność człowieka mającego prawo wy-
dawać polecenia, że Udałow z Grubinem bez dyskusji pognali je wykonać. Do
czasu, kiedy Grubin przytaszczył papierowy wór, zielony pęd miał już dziesięć
centymetrów wysokości i wypuścił kilka listków. Ziemia dookoła niego stała się
sucha i zaczęła pękać. Minc w pierwszej kolejności wylał na pęd wiadro wody, ge-
stem ponaglił Udałowa, by przyniósł następne, a sam chwycił przyniesiony przez
Grubina worek i wyjaśnił: Nawóz . Widocznie pęd wymagał wsparcia dla swo-
jego wzrostu od razu po zasileniu wodą i nawozem przyspieszył tempo. Gołym
okiem było widać, że łodyga przy ziemi zaczęła brunatnieć i pokrywać się cienką
korą.
Można chwilę odetchnąć powiedział Minc. Udałow, podlewaj.
Podszedł do stołu i usiadł na ławce, w takim miejscu, by cały czas mieć roślinę
w zasięgu wzroku.
I to z tej pestki? odzyskał w końcu głos stary Aożkin.
Tak jest uśmiechnął się Minc. Z najzwyczajniejszej pestki, najzwy-
czajniejsza jabłoń.
I jabłka będą? zapytał zszokowany Pogosjan.
Będą.
A kiedy?
Za jakieś półtorej godziny powiedział Minc. To jest gatunek pózniej-
szy.
Kiedy godzinę pózniej wróciła z targowiska Ksenia Udałowa zobaczyła dziw-
ny obrazek. Mężczyzni siedzieli przy stole do domina i patrzyli jak na potężnej
rozłożystej jabłoni, która wyrosła na podwórku w czasie jej nieobecności, doj-
rzewają zielone owoce. Ksenia obrzuciła mężczyzn podejrzliwym spojrzeniem,
uważając, że zdążyli już się napić i dlatego jabłoń tak mocno im się zwiduje, że
aż wpływa to i na nią. Pośród mężczyzn zobaczyła profesora Minca, ale nie za-
uważyła męża. Dlatego zapytała:
Gdzie Korneliusz?
Tu jestem odpowiedział Korneliusz. Pędził przez podwórko targając
dwa wiadra wody. Tu jestem, kotku
powtórzył wylewając wiadra pod jabłonią. Chciałaś mnie o coś zapytać?
Chciałam tylko powiedzieć, że takie hulanki nie doprowadzą cię do niczego
dobrego powiedziała Ksenia i poszła do domu.
A Minc w tym czasie perorował:
86
Pomyślałem, że skoro w roślinach zakodowana jest informacja o cyklu
wzrostu, wypuszczaniu liści i owocowaniu, to my, ludzie, możemy tę informację
wykorzystać. Pod warunkiem, że moja hipoteza jest słuszna.
Jaka hipoteza? zapytał Aożkin.
Pomyślałem sobie odpowiedział Minc że może w roślinie zakodowa-
ne są nie tyle polecenia czy pozwolenia, co zakazy? Wyobrazcie sobie dziecko.
Widzi ono stertę czekoladek wyłożoną na stół przez rodziców, którzy oczekują
przybycia ukochanej cioci. Dziecko pędzi do stołu i wyciąga łapkę po cukierek.
Dobra, jedną pozwolą mu zjeść. Ale kiedy sięgnie po drugą po łapach! Stop,
czekoladki szkodzą zdrowiu i wywołują diatezę. Być może tak naprawdę w tej
chwili rodzice nie myślą o diatezie, a raczej o tym, że zabraknie czekoladek dla
cioci. Nieważne. Rodzice wypełniają swoją biologiczną funkcję chronią przed
nadmiarem. Pomyślcie, sens wychowania polega w osiemdziesięciu procentach
na zakazach. Gdyby ich nie było ludzkość dawno wymarłaby z powodu obżar-
stwa albo przeziębienia. A rośliny nie mają takich rodziców, którzy kazaliby jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]