[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obawiając się wykrycia z powierzchni.
- Nocą może tak - odparł Gunn. - Ale za dnia widoczność sięga trzydziestu
metrów w głąb wody. Ktoś, kto w promieniu półtora kilometra będzie stać na
grani urwiska, bez trudu wypatrzy sunący nad dnem kadłub o długości stu
metrów.
- To samo dotyczy nurka. - Pitt podążył spojrzeniem ku willi, usadowionej
niczym forteca na zębatym zboczu góry.
- Tego ryzyka nie da się uniknąć - powoli powiedział Gunn. - Von Till
dostrzeże każdy twój ruch. Stawiam dolary przeciw orzechom, że jesteśmy
lornetowani, odkąd podnieśliśmy kotwicę.
- Ja też poszedłbym na taki zakład - odmruknął Pitt, a potem przez chwilę
podziwiał piękno pejzażu. Lazurowe ramiona Morza Egejskiego obejmowały
wyspę świetlistym kręgiem rozmigotanej w słońcu wody, a pomrukowi
silników statku wtórował tylko huk przyboju, z rzadka odzywała się
pojedyncza mewa. Ponad klifem, na zielonym zboczu pasło się stado krów,
niczym detal z obrazu flamandzkiego mistrza, w dole zaś, w miniaturowych
zatoczkach pomiędzy rozrzuconymi skałkami, naniesione przypływem
drewno tworzyło ze złotym piaskiem i punkcikami muszel najbardziej
fantastyczne mozaiki.
Pitt, świadom, że się nadmiernie rozanielił, wrócił myślami do
rzeczywistości. Zbliżali się coraz bardziej do tajemniczego stawu gładkiej
wody, odległy był teraz o zaledwie trzy czwarte mili od lewej burty statku.
Pitt wsparł dłoń na ramieniu Gunna i wyciągnął przed siebie rękę. - Tam -
powiedział.
Gunn skinął głową. - Dobra, widzę. Utrzymując dotychczasową prędkość
dotrzemy tam za dziesięć minut. Twoi ludzie gotowi?
- Wszystko dograne - odrzekł lakonicznie Pitt. - Wiedzą, czego się mogą
spodziewać. Kazałem im stanąć na prawej burcie wzdłuż nadbudówki; w ten
sposób nie widać ich z willi.
Gunn założył czapkę. - Przypomnij, żeby skakali jak najdalej. Facet
wciągnięty przez śrubę to naprawdę parszywy widok.
- Nie sądzę, żeby trzeba im było o tym przypominać - odparł spokojnie Pitt.
- Sam mówiłeś, że są dobrzy.
- Masz cholerną rację - parsknął Gunn. - Będę iść blisko brzegu jeszcze przez
trzy mile. Może zdołamy skłonić w ten sposób von Tilla, żeby uwierzył, iż to
jedynie rutynowy rejs służący sondowaniu płycizn. Albo zagra, albo nie. Dla
waszego dobra mam nadzieję, że zagra.
- Niebawem się dowiemy. - Pitt porównał czas na swoim zegarku z
chronometrem pokładowym. - Na którą uzgadniamy spotkanie?
- W drodze powrotnej pójdę zygzakami i będę na miejscu o 14:10. Czyli
masz dokładnie pięćdziesiąt minut, żeby odnalezć okręt podwodny i zwinąć
żagle. - Gunn odłowił z kieszonki na piersiach cygaro, zapalił je i dodał: -
Macie tu czekać na statek, zrozumiałeś?
Pitt nie odpowiedział od razu. Na jego twarzy rozlał się szeroki uśmiech,
który zagościł również w zielonych oczach.
- Powiedziałem może coś zabawnego? - zapytał stropiony Gunn.
- Przez chwilę przypominałeś mi matkę. Zawsze powtarzała, że na statek
będę prawdopodobnie czekać na przystanku autobusowym.
Gunn smętnie potrząsnął głową. - Jeśli się nie zjawicie, będę przynajmniej
wiedzieć, gdzie was szukać. Dobra, ruszajmy z tym cyrkiem. Wbijaj się w
sprzęt.
Pitt machnął ręką, wyszedł z rozgrzanej celi sterówki i po trapie zjechał na
pokład, gdzie czekało już na niego pięciu mocno opalonych, pełnych zapału
mężczyzn. Pitt pomyślał, że chyba nigdy nie miał do dyspozycji ekipy o tak
wysokim średnim współczynniku inteligencji. Ubrani - jak Pitt - w czarne
slipy, pracowicie sprawdzali wyposażenie i uważnie, pilnując, by każdy pas
ułożył się właściwie, zakładali na plecy butle z tlenem.
Na widok Pitta najbliższy z płetwonurków, Ken Knight, podniósł głowę. -
Przygotowałem dla pana sprzęt, majorze. Aparat z obiegiem otwartym...
mam nadzieję, że me ma pan nic przeciwko temu.
- Będzie w porządku - odparł Pitt. Założył płetwy, przypiął nóż do prawej
łydki, sprawdził przewód doprowadzający tlen i nasunął na czoło szeroką
maskę, dającą nurkowi pole widzenia o rozpiętości stu osiemdziesięciu
stopni. Miał właśnie przystąpić do boju z pasami butli z tlenem, gdy nagle
sprzęt o wadze osiemnastu kilogramów jak piórko wzleciał z pokładu,
uniesiony dwiema owłosionymi dłońmi.
- Jak ty w ogóle potrafisz przeżyć dzień bez moich usług - stwierdził z
namaszczeniem Giordino - pozostaje dla mnie wieczną tajemnicą.
- Prawdziwa tajemnica polega na tym, jakim cudem potrafię znosić twoją
niewyparzoną gębę i rozbuchane ego odparł kwaśno Pitt.
- No i znowu te uszczypliwe odżywki pod moim adresem. - Giordino bez
powodzenia usiłował sprawić wrażenie człowieka, którego dotknięto do
żywego. Odwrócił głowę, spojrzał na uciekającą do tyłu wodę i po dłuższej
chwili mruknął cicho: - Tylko popatrz, jaka przejrzysta! Nie znajdziesz
równie czystej nawet w akwarium ze złotymi rybkami.
- Zauważyłem. - Pitt dobył dwumetrowego harpunu i sprawdził sprężystość
gumowej procy, przymocowanej do jego tępego końca. - Odrobiłeś lekcje?
- Te zacne szare komórki - odparł Giordino postukując się w skroń - ułożyły
wszystko w należytym porządku i opatrzyły numerami.
- Krzepi myśl, że jak zawsze jesteś pewny siebie.
- Sherlock Giordino wszystko wie i widzi. %7ładna tajemnica nie umknie przed
jego analitycznym umysłem.
- Lepiej żeby trybiki tego twojego analitycznego umysłu były dobrze
nasmarowane - oświadczył z przekonaniem Pitt - bo jeśli chodzi o zgranie
wszystkiego w czasie, jesteśmy na styk.
- Zdaj się na mnie - odparł Giordino z kamiennym wyrazem twarzy. - No,
czas najwyższy. Szkoda, że z tobą nie płynę. Przyjemnej kąpiółki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]