[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pociechy z tej księgi, bo czytać nie umiem, wiem tylko, że jest to potężna
księga należąca do starca z owej chatki. Jeśliś ciekaw, panie, mógłbyś
zapytać o wszystko świniarki Santry, choć nie gwarantuję, że ona ci od-
powie.
Dziki kot zaczął z sykiem zdzierać pazurami korę świerku, aż odsło-
niły się żywe łyka, a ja rzekłem doń uspokajająco:
Stara mądrość istotnie idzie już w zapomnienie, a wraz z niepo-
trzebnym balastem ginie też wiedza dobra. Człowiek stworzył teraz no-
we, bardziej od starych skomplikowane dziedziny wiedzy, jak na przy-
kład psychoanalizę, surrealizm, parapsychologię i teorię względności,
ale wszystkie one dotyczą tych samych zagadnień. Na miejsce czarnego
lulka, szaleju i muchomora wynalazł wiele gorszych trucizn, jak na przy-
- 40 -
kład morfinę, alkohol, nikotynę i kofeinę, które użytkownicy dobierają
sobie w zależności od stanu ducha i od swej natury, one zapalają czło-
wieka do lotu wzwyż tak długo, aż z zakrwawionym pyskiem nie runie
znów na ziemię.
Ale dzikiego kota nie interesowały moje teorie, jeszcze bardziej się
rozpalał i skacząc po koronach drzew krzyczał:
Gilgamesz, Gilgamesz, gdzie jest trucizna życia? Teraz jej pragnę,
teraz pożarłbym ten jad, choćby mnie spalił, jak pali ludzkie ręce.
Wzywając żałośnie Gilgamesza dziki kot pomknął przed siebie, przepadł
w lesie i nie zobaczyłem go już więcej, więc wróciłem do domu człapiąc
powoli, zmordowany, z przemoczonymi nogami.
Kiedy wszedłem do mieszkania, słońce było już wysoko, a żona obró-
ciła się na bok i gorzko wyrzekała na mnie za tę włóczęgę w noc święto-
jańską. Zauważyła bowiem, że nim udałem się po kwiaty, wypiłem pół
butelki koniaku, który chowałem na wypadek ukąszenia przez żmiję. Każ-
dy wie, że oryginalny koniak jest najlepszym lekarstwem na jad żmii, ale
chandra kąsała mnie gorzej niż żmija, tak że zastosowałem koniak jako
lekarstwo na chandrę, bo była to przecież noc świętojańska. Ale gdy wró-
ciłem do domu, miałem w ustach smak muchomora, a koniak, jak żmija,
kłuł mnie w piersi. Jest przecież rzeczą zrozumiałą, że dorosły mężczy-
zna, i to były fabrykant gwozdzi, nie pobiegnie po kwiaty w noc święto-
jańską, jeśli wpierw nie wypije orzezwiającego koniaku, moja żona po-
winna to zrozumieć, więc nie przywiązując do jej słów zbytniej wagi, za-
raz położyłem się i usnąłem jak kamień.
Kiedy rano się obudziłem, koguty Adolf, Piotr i Gustaw piały cichutko
pod mym oknem, indyk Hamlet przeklinał siarczyście, a obydwa belgij-
skie króle żuły, jak zwykle, koniczynę, tak że przez moment zdawało mi
się, że tamto wszystko było snem. Ale myliłem się, bo po kilku dniach,
kiedy pies ułożył się na poobiednią, zdrowotną drzemkę na tapczanie,
spotkałem dzikiego kota. Obchodził mnie z daleka, wstydził się widać
strasznie swego postępowania w noc świętojańską i nie chciał teraz za-
mienić ze mną ani słowa. Ponieważ pragnę być człowiekiem solidnym
i dotrzymuję słowa, zostawiłem mu łby leszczy, kawał smacznej wieprzo-
winy i kubek ciepłego mleka, choć prawdę mówiąc, wywiódł mnie w las
- 41 -
i zostawił tam samego, tak że z wielkim trudem udało mi się trafić z po-
wrotem do domu.
Dotrzymując obietnicy porozmawiałem również z psem i spytałem,
dlaczego tak strasznie nie lubi kotów, szczególnie dzikich, skoro są to
małe, wystraszone zwierzątka, co zjadają muchomory i przejmująco wzy-
wajÄ… Gilgamesza.
Naprawdę nie wiem, dlaczego nienawidzę kotów odparł mi pies,
tak jak to umiał, po prostu i szczerze. Widocznie coś we mnie czy też
nade mną nakazuje odwieczną walkę między nami, tak że nie mogę patrzeć
na kota ani znieść jego zapachu, tylko od razu wpadam we wściekłość.
Głuchnę wtedy i na oślep gonię za kocim grzbietem, choć, trzeba przy-
znać, nigdy dotąd nie udało mi się złapać go zębami, a oddałbym za to
wszystko i może wreszcie uwolniłbym się od tej nieprzepartej chęci. Ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]