[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podtrzymywałoby was aż do samego końca w poczuciu wspólnego losu. Samotna śmierć jest
straszna, lecz powszechna, i jak na to wygląda, bezbolesna, moim zdaniem, nie może być powodem
obaw. Raczej mógłbym zrozumieć osobę, która by uważała, że największa groza budzi się na samą
myśl o pozostaniu przy życiu, gdy wszystko, co wzniosłe, uczone i sławne, przeminęło na zawsze.
- Co więc pan proponuje? - zapytał Summerlee, który raz przynajmniej zgadzał się z
rozumowaniem swego kolegi-naukowca.
- Pójść na lunch - odrzekł Challenger, bo właśnie po całym domu rozległo się uderzenie w gong. -
Mamy tutaj kucharkę, która robi wspaniałe omlety, a kotlety jeszcze lepsze. Miejmy tylko nadzieję, że
żadne kosmiczne zaburzenia nie stępiły jej wspaniałych zdolności. Mój Schwarzberger z 96 roku musi
być także uratowany, o ile tylko przy naszych wspólnych poważnych wysiłkach sprostamy temu
zadaniu, bo inaczej wino tego wspaniałego rocznika zmarnuje się w sposób godny pożałowania. -
Dźwignął swoje ogromne cielsko z biurka, na którym siedział już w chwili, kiedy oznajmiał katastrofę
planety. - Chodźmy - powiedział. - Skoro pozostało nam tak mało czasu, tym większa zachodzi
potrzeba, abyśmy czas ten spędzili przyjemnie, zachowując trzeźwość i rozsądek.
Okazało się, że nastrój przy lunchu był rzeczywiście wesoły. Co prawda nie mogliśmy zapomnieć o
naszej strasznej sytuacji. Cała powaga chwili ciążyła gdzieś nad naszą świadomością i hamowała
wesołość. Lecz z pewnością właśnie dusze tych, którzy nigdy nie stanęli w obliczu śmierci, najbardziej
- 26 -
się w ostateczności przed nią wzdragają. Dla każdego jednak z nas, mężczyzn, śmierć była w
pewnym doniosłym okresie naszego życia czymś zupełnie zwyczajnym. A jeśli chodzi o panią
Challenger, ulegała ona silniej indywidualności swego władczego małżonka i bez sprzeciwu szła tam
wszędzie, gdziekolwiek prowadziły jego drogi. Przyszłość była w rękach losu. Teraźniejszość należała
do nas. Czas upływał nam w koleżeńskiej atmosferze i miłym, wesołym nastroju. Umysły nasze, jak
już powiedziałem, działały wyjątkowo jasno. Nawet ja krzesałem od czasu do czasu iskry dowcipu.
Sam Challenger był wspaniały! Nigdy przedtem nie miałem możności poznać tak dalece żywiołowej
wielkości tego człowieka, rozmachu i siły jego umysłu. Summerlee prowokował go swoimi na poły
złośliwymi, krytycznymi uwagami, podczas gdy lord John i ja zaśmiewaliśmy się z tego sporu, a pani
Challenger, ciągnąc męża za rękaw, hamowała gwałtowne wybuchy filozofa. Życie, śmierć, los i
przyszłość ludzkości - stały się niesłychanie doniosłymi problemami w tej pamiętnej godzinie, a
nabierały tym większej żywotności, w miarę jak upływał czas posiłku, gdy odczułem nagłe, dziwne
podniecenie umysłu i drżenie w członkach, świadczące o tym, że niedostrzegalny przypływ śmierci
powoli i łagodnie zaczął nas ogarniać. Raz spostrzegłem lorda Johna unoszącego nagłym ruchem
rękę do oczu, a raz Summerlee przez moment osunął się bezwładnie w fotelu. Każdy oddech sprawiał
nam coraz większą trudność. A jednak czuliśmy się lekko i błogo. W pewnym momencie Austin
położył na stół papierosy i zabierał się do wyjścia.
- Austin! - zawołał jego chlebodawca.
- Słucham pana?
- Dziękuję wam za waszą wierną służbę. Uśmiech przemknął przez pomarszczoną twarz
służącego.
- Spełniałem tylko swoje obowiązki, proszę pana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]