[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obiekty - Zciana Płaczu i leżące w arabskiej części miasta Muzeum Rockefellera, w którym
przechowywane były rękopisy znad Morza Martwego. Siódmego czerwca, po wymianie ognia z
żołnierzami jordańskimi, oddział izraelskich spadochroniarzy dotarł blisko murów Starego Miasta
i w końcu otoczył muzeum. W tym samym czasie kolumny izraelskie kierowały się ku dolinie
Jordanu, by odciągnąć armię jordańską od Jerycha i północno-zachodniego brzegu Morza
Martwego.
I wtedy w ręce Izraelczyków dostała się miejscowość Chirbet Qumran oraz setki fragmentów
zwojów.
Rankiem siódmego czerwca nastąpił kulminacyjny moment bitwy o Jerozolimę. O świcie,
obudzony przez Yadina, dowódcę armii, wszedłem do Muzeum Rockefellera w eskorcie
izraelskich spadochroniarzy. Mijałem kolejne galerie i nagle, na końcu korytarza, ujrzałem
ogromny pokój z długim szerokim stołem, na którym rozwijano pergaminy. Tam właśnie
znajdowały się zwoje znad Morza Martwego. Zmęczeni spadochroniarze odpoczywali w ogrodzie
przy muzeum, koło basenu. Po kilku godzinach pojawił się Yadin z trzema archeologami, którzy
nie kryli zdumienia. Nigdy dotąd nie widzieli tylu rozłożonych na setkach talerzyków kruchych
fragmentów, mogących rozpaść się lada moment, czekających na rozszyfrowanie. A przecież
należały do manuskryptów spoczywających kiedyś w Zwiętym Zwiętych. Ja jednak byłem
rozczarowany, ponieważ nie było wśród nich tego jednego, którego szukałem. Jordańczycy
trzymali go gdzie indziej, w oddalonej o sześćdziesiąt kilometrów twierdzy w Ammanie, w
budynku Jordańskiego Muzeum Archeologicznego, w centrum nowoczesnej części miasta. Obok
wielu fragmentów rękopisów i wyrobów garncarskich przechowywano tam drewnianą szkatułkę
wyłożoną aksamitem, zawierającą coś zupełnie innego, bardzo cennego. Mimo iż przeleżała wiele
wieków w grotach, ukryty w niej dokument nie uległ zniszczeniu, ale widać było na nim ślady
współczesnych narzędzi. Umieszczony w szklanej gablotce Zwój Miedziany niszczał pod
wpływem światła.
I wtedy po raz drugi interweniował profesor Ericson, bo tylko on mógł tego dokonać. Dzięki
swoim powiązaniom masońskim przewiózł zwój do Francji, gdzie znajduje się obecnie i jest
poddawany renowacji.
- Ale co ze skarbem Zwiątyni? - dopytywała się Jane. - Gdzie jest teraz? Czy tam, gdzie go
ukryto?
- Moim zdaniem wszystkie kryjówki są obecnie puste.
- Puste? - zdziwiła się Jane. - Skąd pan to wie?
- Bo czterdzieści lat temu obejrzałem kilka z nich.
- Jak to? - Jane zbladła. - Widział je pan?
Patrzyła na niego oszołomiona, jakby to jedno zdanie pozbawiło sensu wiele lat jej życia,
jakby całe przedsięwzięcie profesora Ericsona stało się tylko mirażem.
- I mogę was zapewnić, że w środku nie było niczego.
- Gdzie więc znajduje się skarb?
Jane, poczuwszy się nagle ogromnie zmęczona, przysiadła na kamieniu. Dotknęła zranionego
ramienia. Rozglądała się na wszystkie strony, jakby szukając kogoś, kto pomoże jej wyzwolić się z
tego koszmaru.
- %7łeby zrabować skarb, trzeba go najpierw znalezć - powiedział łagodnie mój ojciec. - A żeby
go znalezć, trzeba być uczonym.
- Może profesor Ericson znalazł odpowiedz na to pytanie - szepnąłem. - I może dlatego
spotkała go taka śmierć.
- W każdym razie - Jane wstała gwałtownie - nie mamy tu już czego szukać. - Zrobiła krok w
kierunku mojego ojca. - Ale pan nie przeczy istnieniu skarbu ZwiÄ…tyni, jak robiÄ… to naukowcy ze
Szkoły Biblijnej?
- Nie - odrzekł stanowczo ojciec. - Jestem przekonany, że skarb Zwiątyni istniał, i może nadal
istnieje. Jestem też pewien, że został ukryty gdzieś w tej okolicy... ale wiem, że dziś już go tu nie
ma.
Ostatnie słowa ojciec powiedział ściszonym głosem. Była szósta wieczorem. Zapadał zmrok.
W oddali góry Moab, widoczne za zasłoną pyłu, rysowały się mgliście ponad ciemną wodą, której
powierzchni nie mąciła ani jedna zmarszczka.
Nie słychać było żadnego dzwięku, nie widać było żadnego ruchu. W ostatnich promieniach
zachodzącego słońca morze rzucało turkusowe refleksy.
- Sądzę - powiedział powoli ojciec - że wszystkie poszukiwania związane ze Zwojem
Miedzianym były bezowocne, gdyż wspomniany w nim skarb przeniesiono w inne miejsce.
- Przeniesiono? - zdziwiła się Jane. - Ale dokąd?
- Być może odpowiedz znajduje się w Zwoju Srebrnym - wyraziłem przypuszczenie.
- W Zwoju Srebrnym? - ojciec uniósł brwi.
- Tak - rzekła Jane. - Istnieje jeszcze drugi zwój, Zwój Srebrny, który mieli Samarytanie.
Przekazali go profesorowi Ericsonowi na krótko przed jego śmiercią.
- Zwój Srebrny... - powtórzył ojciec. - To oznacza, że między drugim powstaniem Bar Kochby
a dniem dzisiejszym istnieje jakiÅ› nieznane nam ogniwo...
- Które znajdowało się w Zwoju Srebrnym.
- Co zawierał ten zwój? - zapytał ojciec.
- To wiedział tylko profesor Ericson - odpowiedziałem.
- I Józef Koskka - dodała Jane.
Wróciliśmy do Jerozolimy póznym wieczorem. Ojciec odwiózł nas do hotelu. Poprosiłem
Jane, żeby zajrzała do laptopa, który nazwałem wyrocznią . Poszła na górę do swojego pokoju i
po chwili wróciła z komputerem. Rozejrzawszy się, by zyskać pewność, że nikt nas nie śledzi,
poszliśmy do hotelowego saloniku. Ja jednak ciągle czułem czyjąś obecność. Zacząłem się
zastanawiać, czy nie jesteśmy pilnowani przez agentów Szin Beth.
Jane zajęła miejsce w fotelu i ustawiła laptopa przed sobą na przystosowanym do tego celu
stoliku. Po kilku minutach dała mi znak, żebym podszedł.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]