[ Pobierz całość w formacie PDF ]
udowodnić naszą niewinność. Spytałam z naiwną miną, dlaczego nas w ogóle aresztowano i
czemu tyle miesięcy siedzimy w więzieniu bez żadnego powodu. Jeden z gestapowców
poszperał w biurku, wyciągnął akta i przeczytał zeznanie Józki, z którego wynikało, że
pracowałyśmy z nią razem w drukarni. Poprosiłam, aby to powtórzyła przy mnie. Dawno było
ustalone, że wszystko odwoła. - Zgoda - powiedział - jeśli cofnie zeznanie, pójdą panie na
wolność, jeśli nie, sama pani ją zbije tą gumową pałką. - Obiecano, że w czwartek zostaniemy
razem wezwane i zadecyduje się wtedy o naszym losie. Wyszłam z przesłuchania z lekkim
sercem i czułam się już prawie na wolności. W tramwaju mrugnęłam wesoło do Irki i
przechodząc szepnęłam: "Cudownie". Irka poszła na przesłuchanie zaraz potem i wróciła
także z radosną miną. W powrotnej drodze na Pawiak, na Placu Trzech Krzyży czekała już
cała rodzina powiadomiona przez Zosię. Samochód jechał szybko, ledwo zdążyłam przebiec
po wszystkich oczyma. Po tak długim niewidzeniu ten krótki moment zrobił na mnie szalone
wrażenie. Do mamra wróciłyśmy tłumiąc radość, aby nie rozeszło się po więzieniu, że
spodziewamy się wolności. Jedynie Józce powiedziałyśmy o wyniku przesłuchania. Ucieszyła
się bardzo, że nareszcie ma okazję naprawienia błędu i pełnej rehabilitacji. Przez następne dni
żyłyśmy oczekiwaniem czwartku. Denerwowałyśmy się, czy dotrzymają słowa. Na szczęście
zostałyśmy wezwane, tak jak to było umówione. Na Szucha wywołano nas jako jedne z
pierwszych. Józce od razu oznajmiono, że nie przyznajemy się do winy i prosimy o
powtórzenie oskarżenia. Biedaczka rozpłakała się i powiedziała, że zeznawała nastraszona
biciem. Teraz tak ją to gryzie, że musi cofnąć, chociaż zdaje sobie sprawę, jakie
konsekwencje jej grożą za mylne zeznania. Gdy podpisywała się pod tym oświadczeniem,
wyprowadzono ją z kancelarii, a nam wypisano zwolnienia. Ogarnął nas szał radości.
Spytałyśmy, czy zwolnią nas dzisiaj. Niestety na załatwienie formalności i uzyskanie podpisu
szefa gestapo trzeba kilku dni. Oszołomione nieprawdopodobnym sukcesem nie mogłyśmy
usiedzieć w klatce do końca. Nasze szczęście na tle potwornych scen w podziemiach
wydawało się niestosowne. Ciężko było patrzeć na więzniów i myśleć o ich beznadziejnej
sytuacji, będąc samej na progu wolności. Cudowną wiadomością podzieliłyśmy się tylko z
Danusią. Biedna zostanie niedługo sama. Sąd zakończył jej sprawę parę dni temu. Czeka ją
pewno obóz do końca wojny. W najlepszym razie. Bardzo ją namawiałam, aby się
zdecydowała na ucieczkę przez dach. Pomożemy jej od zewnątrz i wszystko musi się udać.
Danusia niestety nie chciała ryzykować. Następnego dnia Stefania również wróciła z Szucha
w cudownym humorze. Jest nadzieja, że zwolnią te wszystkie, przy których dowodów winy
nie znaleziono i które się przyznały. W domu jeszcze nic nie wiedzieli, bo wieczorem
dostałyśmy paczkę. Wyprawiłyśmy ucztę dla celi, likwidując produkty przewidziane na
miesiąc. Każdego następnego dnia żyłyśmy tylko oczekiwaniem. Nie mogłam ani spać, ani
jeść. Stale nadsłuchiwałam kroków. W głowie krążyły mi nieustannie myśli o wolności.
Piętnastego rano zaszczekała krata między oddziałami i dobiegł głos Piątkowskiej: -
Zieleniewskie na przesłuchanie! Zaczęłam szukać pantofli, klnąc w duchu, że znów nas
ciągną na Szucha, zamiast wypuścić. Piątkowa otworzyła celę i przyjrzała się uważnie kartce.
- Nie! Omyliłam się - wykrzyknęła wesoło. - Na wolność. Odtańczyłyśmy taniec radości.
Wszystkie zaczęły nas ściskać i całować. Pakowałyśmy się w szalonym pośpiechu. Byle
szybciej wyjść z tych murów. Tym czasem w celi zrobił się tłok. Znajome przybiegały nas
pożegnać. Panowała ogólna radość. Nie wiedziałam, co robię, kto mnie całuje. Wszystko mi
wylatywało z rąk. Oddziałowa stwierdziła, że odkąd tu pracuje, nie było takiego poruszenia
na Serbii. Nawet chore ze szpitala zeszły w szlafrokach. Pani Zosia zdążyła szepnąć, że w
domu czekają już z obiadem. Do kąpielowego, gdzie odbierało się rzeczy, sprowadzono nas
tłumnie. Zdenerwowany Niemiec rozpędzał więzniarki do cel. Wreszcie z walizką w ręku
opuściłam gmach Serbii. W bramie żegnała nas zapłakana Józka (Rozstrzelana w
Revensbruck). Zaczął padać deszcz. Danusia trzymając mnie za rękę odprowadziła nas aż do
furtki. - Cały Pawiak za wami płacze - powiedziała i rozszlochała się na dobre. Nie mogłam
patrzeć na jej łzy. Przeżyłyśmy pół roku mamra razem, a teraz ja wychodzę, a ona musi tu
zostać sama. Ucałowałam ją serdecznie po raz ostatni. Długo oglądałam się za nią. Nigdy nie
zapomnę jej ogromnych piwnych oczu wypełnionych łzami i żałosnej dziecinnej buzi,
patrzącej za mną do ostatniej chwili. Ciężko było pozostawiać te wszystkie towarzyszki
niedoli, opuszczenie Danusi (Terlikowska. Skazana na śmierć 29 IX 1942 w Oświęcimiu)
bolało jednak najbardziej. Myśl o niej i o jej przyszłych losach tłumiła moją radość. W
kancelarii załatwiłyśmy wszystkie formalności z depozytami. Po złożeniu kilku podpisów,
wręczyli nam zwolnienia i po krótkiej rewizji w dyżurce stanęłyśmy przed bramą... Deszcz
ciągle padał. Drżałam niecierpliwie, gdy strażnik mocował się z potężną kratą. Wreszcie
otworzyła się ostatnia zapora. Brama trzasnęła głucho. Przypomniały mi się słowa tak często
śpiewanej w celi piosenki: Gdy wyjdziesz,@ Trzaśnie za tobą brama@ I pozostaniesz sama@
Jak gdyby nigdy nic... Nieprzytomne ze szczęścia, mimo walizek, biegiem popędziłyśmy
przed siebie. Byle dalej od tego miejsca! Byle prędzej zmieszać się z tłumem! Na rogu
Dzielnej i Więziennej stała riksza. %7łyd, który odwoził nas do bramy getta, pierwszy podzielił
naszą radość. Na posterunku wyjściowym, powiewając triumfalnie zwolnieniami przed
nosami żandarmów, weszłyśmy do dzielnicy polskiej. Wskoczyłyśmy w dorożkę na placu
Teatralnym i co koń wyskoczy kazałyśmy pędzić do domu. W bramie na placu Dąbrowskiego
Tomek czekał już z koszem róż. Gdy zadzwoniłyśmy do drzwi frontowych, otwarły się
momentalnie. Zaczęły się szaleńcze powitania. Przechodziłyśmy z rąk do rąk, ściskane i
wyrywane przez wszystkich. Po pierwszych wybuchach radości posadzono nas do stołu.
Niesamowite wrażenie. Obrus, widelce, talerze. Zapomniałyśmy już o tym luksusie od dawna.
Po wspaniałym obiedzie kąpiel! Jakbyśmy tydzień nie jadły i miesiąc nie myły! Tymczasem
wieść o naszym zwolnieniu rozeszła się lotem błyskawicy po mieście. Zaczęły napływać całe
procesje. Pokój zamienił się w kwiaciarnię. Ze słodyczy zrobiłyśmy od razu ogromną paczkę,
aby wysłać dla całej celi na Pawiak. Wuj Bohdan przyniósł szampan. Kontrast z
przedpołudniem był oszałamiający. Rzeczywistość wydawała się snem. Pod wieczór goście
zaczęli się rozchodzić. Pozostali najbliżsi. Poszliśmy na kolację "Pod Kasztana". Wracając
wolnym spacerem ciągle wspominałyśmy Pawiak. - Teraz apel, ścielą łóżka, kto śpi na moim
miejscu? Co robi Danusia? W domu czekał już na nas Jurek. Dowiedziałam się od niego, że
Andrzej jest na wsi i przyjedzie dopiero za parę dni. Rozkoszuję się wolnością od rana do
wieczora. Tak cudownie móc wyjść z domu o każdej porze dnia. Iść przed siebie, gdzie oczy
poniosą. Tak wspaniale wydaje się pomimo niewoli w której żyjemy i wysiłków ludzi, aby
zrobić z niego koszmar. Wszystko mnie teraz zachwyca i raduje. Nic nie potrafi zgniewać czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]