[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pełen był jakichś wężowych kształtów, na oko żmij, które jednak nie śpieszyły się do
włażenia pod podeszwy i czmychały na boki, sycząc z oburzeniem i nie mając
najmniejszej ochoty na bliższe kontakty z szurniętymi pannicami. Suche zeszłoroczne
trzciny wymieszane z zielonymi tegorocznymi bezlitośnie drapały ręce, nie było zza nich
nic widać, a ja z trudem powstrzymywałam się przed żałosnym okrzykiem:  Hej,
rozbójnicy! Poddajemy się! Wyciągnijcie nas stąd! .
Wreszcie trafiłyśmy na leżącą sosnę i po niej wygramoliłyśmy się na brzeg. Jak
się okazało, parów niezauważalnie się skończył, pozostawiając po sobie szeroki kanał, po
którego obu stronach wyrastał rzadki las. Gdzieś daleko darły się koguty, dziewczyna bez
wahania skręciła w tamtą stronę.
Nie zdążyłyśmy przejść nawet stu kroków, gdy w i bez tego mętnych oczach mi
pociemniało i jeśli sam upadek jeszcze potrafiłam sobie przypomnieć, to uderzenia o
ziemię już nie poczułam.
* * *
Ocknęłam się głęboko w nocy na miękkim świerkowym posłaniu, obok wesoło
strzelającego ogniska, delikatnie otulona dwiema kurtkami - swoją i cudzą, przesiąkniętą
słodkim zapachem bzów. Po prawej ciemniał las, po lewej migały gwiazdy, na
horyzoncie przechodząc w skupione ogniki domów.
- O, cześć, niedoszły trupie! - Moja towarzyszka bezgłośnie wynurzyła się z
mroku i postawiła na węglach kociołek z wodą, zrobiony z rycerskiego hełmu. Wyjaśniło
się, co brzęczało w worku na jej ramieniu, który zrzuciła przed walką i którego nie
zapomniała ponownie złapać przy ucieczce. Jak to mawiał jeden z wielkich dowódców w
starożytności:  Tchórz uciekający z pola walki porzuca wszystko, odważny zostaje w
tym, co miał, a bohater zdąży również pozbierać po tchórzu . Ja nie miałam za bardzo
czego zbierać, cały dobytek pozostał na siodle Smołki, a pieniądze wyparowały razem z
kudłaczem. - No to szo, mam iść do sioła po domowinę czy jak?
- Z domowiną poczekamy... - przyznałam ze zdziwieniem, po tym jak udało mi się
połapać w swoich odczuciach. Głowa ciążyła niemiłosiernie, niesamowicie chciało mi się
spać, ale nie czułam się chora ani pogryziona, zmarznięta czy pobita.
- Nie odzyskiwałaś przytomności od czasu obiadu. Spojrzałam, to niby ranna nie
jesteś ani gorączki nic masz. Strułaś się? - zasugerowała dziewczyna. - Czy żmiję
nadepnęłaś w tej klętej krynicy?
- Jak to ranna nie jestem? - obruszyłam się, siadając i wyplątując się z kurtek. - A
odgryziona ręka? Myślisz, że to nic?
Podciągnęłam umazany krwią rękaw i ze zdumieniem zagapiłam się na gładką
skórę. Ani blizny, ani zadrapania. Tylko rozerwany kołnierz kurtki i koszula świadczyły o
minionym zajściu. Na wszelki wypadek obejrzałam również lewą rękę. Nic. Nawet siniec
po pętach nie został.
- Leszy wie co - mruknęłam i z westchnieniem opadłam z powrotem na posłanie.
Nieznajoma pokiwała głową współczująco, opaloną gałęzią zbierając węgle bliżej
hełmu z wrzącą już wodą.
- No, różnie się może zwidzieć po wyrżnięciu łbem o ziemię. Wyśpij się dobrze, a
jutro zobaczymy co i jak.
Wcale nie uważałam, żebym oszalała, chociaż w głowę oberwałam dziś dwa razy.
Ale brakowało mi sił, żeby czegokolwiek dowodzić, oczy same się zamykały, a po ich
zamknięciu natychmiast pojawiało się poczucie powolnego spływu rzeką na chyboczącej
siÄ™ tratwie.
Dziewczyna rozkruszyła i wrzuciła do kociołka łodygę dzikiej mięty, po czym
usiadła po drugiej stronie ogniska, nakryta kawałkiem szarej wełny, topornie podszytym z
boku. Takie koce rozdajÄ… wojownikom na wyprawy, sÄ… cienkie i lekkie, a w razie
konieczności można je zwinąć w ciasny i zajmujący niewiele miejsca pakunek, który
wygodnie jest przenosić. W czasie postoju chronią śpiącego przed deszczem i wiatrem,
lecz prawie nie grzeją. A ona oddała mi kurtkę z ciepłym futrzanym podbiciem.
- Nie zmarzniesz?
- Ta ne - dostałam senną odpowiedz. - Przyzwyczajona jestem. A ty może pić
chcesz? Trawka zaraz się zawarzy, to mogę ci do kubka nacedzić...
Ale ja już spałam.
ROZDZIAA JEDENASTY
Zostałam obudzona przez Smołkę. Akurat śnił mi się ogromny - i z jakiegoś
powodu czarny - wilk, przed którym długo uciekałam po gęstych górzystych lasach,
ledwie poruszając ciężkimi jak ołów nogami... Koniec końców zwierzak mnie dogonił,
skoczył na plecy, powalił i zaczął objadać, zaczynając od głowy. Oczywiście widok
czarnego pyska obwąchującego moją twarz nie wzbudził we mnie zachwytu. Moja
towarzyszka, przebudzona wrzaskiem, najpierw zaplątała się w kocu, potem wygrzebała z
niego z trudem i z powrotem padła na posłanie, tym razem z radosnym śmiechem.
Zaklęłam, odepchnęłam klaczkę i usiadłam, przecierając zaspane oczy. Zawsze
radosna Smołka machnęła powitalnie ogonem w kierunku nieznajomej, obwąchała węgle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl