[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziadku czy pradziadku, sam już nie wiedziałem, czyje były.
Po co przyszedłeś? zawołałem. %7łeby mi powiedzieć o zbrodniach, o torturach?
Nic na to wszystko nie umiem poradzić. Jestem wobec was, jak i wobec siebie samego,
zupełnie bezsilny.
Ale to, co się dzieje, jest tylko wstępem. Jak pożar był pierwszym aktem.
To oni, pobratymcy, to oni wysadzili laboratorium z nowym środkiem eksplozy-
jnym?
Nie wiem. Myślę, że oni maczali w tym palce.
Nie kontaktujesz siÄ™ z pobratymcami? Ty, mizraki?
Nie chcę ich widzieć. Nic im nie mogę zrobić.
Także bezsilny, no, no.
Pragnę ratować Zoję.
Za mało wiem, żeby ci w tym pomóc.
Namawiasz mnie do zdrady. Uważam, że zawsze dla ratowania siebie lub innych
trzeba kogoś zdradzać, że nawet sobie nie można dochować wierności,
Skąd wiesz, że teraz tam, w willi Anzelma Konseliusza, ona jest bezpieczna?
Znam siÄ™ trochÄ™ na automatyce, a ona siÄ™ nie zna. Tam sÄ… cudowne zabezpieczenia.
Zostaw to. Zamknąłeś ją dla siebie, jak w więzieniu. To, co robisz...
Słuchaj, znamy się od dawna, błagam, jedz do Archana, znasz dobrze Archana, jedz!
Powiedz mu, co się dzieje. On pomoże. On zna receptę na mizrakich. On unicestwi spisek i
zbrodniÄ™.
Myślałem o tym. Ale to niemożliwe. Wszelkie kontakty zerwane lub strzeżone. Nie
dostanę się prędko do niego.
Po to tu przyszedłem. Ja będę chronił tylko Zoję. Więcej nie potrafię zrobić. Nie
umiem. Nie chcę. Ale ty możesz zrobić więcej. Tu jest glejt.
Przekazał mi małe jak moneta, zakodowane zaproszenie, klucz do Bazy Księżycowej.
Nikt nie mógł mi już zabronić jazdy lub robić trudności. To była żelazna zasada. Nie pytałem
skąd to ma, nie pytałem o nic więcej.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Wybiegł gnany swoją pasją, jakże przypominającą tę, która
dręczyła Anzelma Konseliusza i która prawdopodobnie doprowadziła go do śmierci. Od tej
śmierci miałem rosnące wciąż przeświadczenie, że zostałem wciągnięty w sprawę, mogącą
radykalnie zmienić moje życie. Teraz ta świadomość stała się wprost obsesyjna, dyktowała mi
sposób zachowania, postępowania. Działałem odtąd jak gdyby pod presją czyjejś woli, prze-
kształconej w moje zamiary i chęci. Przekazany glejt zawierał krótkie i bardzo rzeczowe info-
rmacje o sposobie dostania się do Bazy Księżycowej. Zdecydowałem się nazajutrz wyruszyć
w podróż. Oznaczało to dopiero początek przygotowań do tej trudnej wyprawy, chociaż nie-
którzy znajomi uczeni uważali podróż na Księżyc za wycieczkę o takim komforcie, jaki
nieprędko dotrze do Ziemi.
To poligon najnowszej, najmodniejszej techniki mówiono.
Nie kocham techniki, choć wiem, że bez niej nie byłoby życia. Odsuwałem więc myśl o
podróży, traktowałem ją jak konieczne, wielkie zło. I wtedy jeszcze raz zamyśliłem się nad
Anzelmem Konseliuszem, nad jego pamiętnikiem. Wyrzucasz mu mówiłem sobie że
zazdrosny, brutalny, że śmieszny i mały. Tak samo dobrze mógłbyś go krytykować za to, że
musi chodzić, mówić, jeść czy siusiać. Mógłbyś się śmiać ze wszystkich, z tego co w nich
naturalne, pierwotnie ludzkie.
Więc jaki właściwie on powinien być? Jak ożywione roboty, hodowane specjalnie ma-
szyny, służące tylko do imitowania czynności aparatów i urządzeń technicznych, po to, aby
można było się odciąć, uciec na chwilę od sztuczności. Chciałbyś więc dowiedzieć się z
pamiętnika, że twój serdeczny przyjaciel, Anzelm Konseliusz, przestał być w pełni człowie-
kiem, po to tylko, żeby w swojej wyobrazni wystawić mu pośmiertny pomnik? A może
pomyślałem on był naprawdę jednym z ostatnich ludzi, w którym sztuka wykrzywiła
trochę naturę? Prawdziwym człowiekiem targanym przez uczucia i namiętności.
Znasz wielu takich? zapytałem siebie. Znasz innych podobnych? A sam, jaki sam
jesteś? Pisząc pamiętnik, Anzelm uciekał od współczesności. Ratował w ten sposób swoje
człowieczeństwo małe, banalne, okrutne, niemądre, ale autentyczne.
To szczególne. W ten sam sposób reagował jego uczeń, jego odbicie i marzenie zara-
zem Jonis Broczis, dla którego głównym sposobem ratowania Zoi było zamknąć ją, uwię-
zić, to znaczy zachować ją dla siebie. Tkwił w tych obydwu mężczyznach typowo staroświe-
cki, atawistyczny egoizm.
Rozległ się charakterystyczny dzwięk wideofonu. Obraz się nie pojawił. To mnie zaraz
uderzyło. Głos był sztuczny, głos robota mechanicznego. %7ływe roboty wydawały dzwięki
zwierzęce, nieartykułowanie skamlały. I to był ich minus w stosunku do mechanicznych.
Radzę natychmiast opuścić dom. No, wyjdz szybko z mieszkania, bo będziesz zno-
wu miał kłopoty.
Ktoś liczył widać na to, że znajdzie u mnie zabrany Zoi pamiętnik Konseliusza, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]