[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Razem to zróbcie. Jest drugi niedzwiedz!
Równocześnie dojechaliśmy do końca, sierżant w przecinaniu Bodzia, moje nożyczki
były rzeczywiście doskonałe, chwała Danii, oraz ja w przekazywaniu relacji Zygmusia. Major
zachował kamienną twarz, ale widać było, że krzesło gryzie go w tę część, na której siedział.
Początek swoich poglądów wymamrotał pod nosem, a resztę powiedział głośniej.
- ...mać. Dodajcie gazu, pan już śpi, razem z kukłą. Trzeba tam natychmiast jechać, do
Albatrosa jest dojazd. Gdzie ten Rojewski, jeśli nie mam całego aparatu, niechby chociaż ci
prywatni pomocnicy, szlag ciężki i tysiąc szatanów...
- Podobno pani potrafi niekiedy zastąpić połowę piekła - podsunął życzliwie Bodzio,
gimnastykujÄ…c uwolnionÄ… od gipsu nogÄ™.
- %7łebyś pękł - wymamrotałam niewyraznie.- Niech się pani postara - zażądał gniewnie
major. - Ja naprawdę nie mam doświadczenia w tego rodzaju pracy, to jest dokładnie
odwrotność moich normalnych obowiązków i możliwości. Nie wiem, co pani zrobi...
- Myślałam, że pan mi powie, co powinnam...- Akurat. Już się rozpędziłem. Wiem, co
kazałbym zrobić mojemu człowiekowi, gdybym go tu miał, ale pani...? Pozbędziemy się, w
każdym razie, tej ofiary z nogą, a potem tam pojedziemy...
Bodzio z sierżantem dobiegli do pogotowia prawie w podskokach. Jeden niósł gips, a
drugi szwedki. Bodzio wlazł przez okno, plaster rzeczywiście ukradli z apteczki, sierżant
pomógł mu na nowo opakować nogę, jeżeli nikt ich przy tym nie widział, to była to wyłącznie
litość opatrzności, bo brakowało czasu na przeczesywanie terenu. Jako kontakt ze światem
istniało wyłącznie okno, sierżant wylazł przez nie także z powrotem. Może z rozpędu.
Major zdecydował się jechać ze mną pod Albatrosa .
- Ten drugi niedzwiedz może nie oznaczać nic - mówił po drodze. - Równie dobrze
może stanowić kryjówkę, ale w takim wypadku powinien zostać ukryty, żeby nie dowiedziała
się o nim strona przeciwna. Nie muszę chyba pani tego tłumaczyć?
- No pewnie, że nie, pasuje do mojego gońca z dwiema kopertami. Nie machałabym
przecież tą prawdziwą, z forsą, jak transparentem.
- Toteż właśnie. W normalnej sytuacji wszedłbym tam z nakazem prokuratorskim i
dokonał przeszukania pod byle jakim pretekstem. Nic z tego. Co pani wie o tych ludziach?
Znałam Wydrę, jej męża, mecenasa Koczarko i pana Janusza. Nikt z nich nie tkwił w
świecie przestępczego biznesu, za Wydrę z mężem gwarantował jeden z moich przyjaciół,
pan Janusz sam ostatnio pożyczył ode mnie pięćdziesiąt tysięcy złotych w kasynie, zdaje się,
że mi nie oddał... Na własne oczy widziałam, jak mecenas usiłował na wyścigach pożyczyć
cokolwiek przed ostatnią gonitwą, wierzyciela nie znalazł. Gdyby siedzieli w tym bagnie,
mieliby chyba więcej forsy...? O mężu kretynki wiedziałam tylko tyle, ile mi sama
naopowiadała, Seweryn Wierzchowicki już się klarował, obcy mi pozostawał numer trzeci
Zygmusia, nie pamiętałam nawet dokładnie, jak wygląda. Zatrzymałam samochód, nie
dojeżdżając do Albatrosa , ale widząc już wejście. Ciemność zapadła, w oknach paliły się
światła, lampa nad drzwiami dawała jasny krąg. Po drugiej stronie ulicy rzadki lasek
pogrążony był w cieniu, różne krzaczki tworzyły ciemne plamy. Zgasiłam reflektory,
sięgnęłam ręką ku górze i wyłączyłam wewnętrzną lampę. Gdzieś tam zapewne czatował
Zygmuś, miał się wprawdzie wyprzeć znajomości ze mną, ale nie byłam pewna, czy
zapamięta i spełni polecenie. Bardzo nie chciałam, żeby się teraz rzucił na nas z wielkim
krzykiem.
- Dlaczego, do diabła, dali jej tego niedzwiedzia do ręki? - spytał major z irytacją.
- Bo to jest piękna kobieta - odparłam bez namysłu. - Ja wiem, uroda kwestią gustu,
ale sama znałam takiego, który by dla niej oszalał. Odrobinę grubszymi brzydził się
śmiertelnie. Poza tym, z relacji Zygmusia wynika, że nikt jej nie dawał, sama sobie wzięła i
Seweryn był z tego niezadowolony. Co robimy?
Major rozważał sprawę i myślał na głos.
- A nawet gdybym tam wszedł z nakazem, rozpruł niedzwiedzia i znalazł w nim
kopalnię diamentów, nic z tego nie wynika. Brylanty posiadać wolno, można je także trzymać
w dowolnym miejscu, w sejfie, w torbie z mÄ…kÄ…, w niedzwiedziu... To nie jest karalne. Ale
tego niedzwiedzia sprawdzić muszę, nie mogę poprzestać na hipotezach. Pani go ukradnie.
Szatański pomysł majora spodobał mi się szaleńczo. Wstępne kroki na złodziejskiej
drodze już poczyniłam, wazoniki, tacki... Od rzemyczka do koniczka, jako następny będę
zapewne kradła samochód. Co prawda, talent w tym kierunku znienacka się we mnie nie
zalęgnie, ale zacznę nabierać wprawy, a polka przy tym może być duża.
- Teraz zaraz? - spytałam ochoczo.
- Na wszelki wypadek poczekamy na sierżanta. Zaraz powinien przylecieć. Jak pani
myśli, długo tam będą grali?
- Zależy od rozwoju sytuacji. Mogą grać dwie godziny, a mogą i do rana, przy pokerze
różnie bywa. Zdaje się, że już siedzą dwie i pół, Zygmuś na mnie długo czekał.
Sierżant pojawił się po kwadransie, odnalazł nas wśród innych samochodów, chociaż
udało mi się zaparkować w ciemnym miejscu. Major wysiadł nie trzaskając drzwiczkami,
pogawędził z nim chwilę i wrócił. Ludzi pętało się wokół coraz mniej, dochodziła jedenasta,
co jakiś czas przejeżdżały jeszcze różne pojazdy. Obmyśliłam sobie sposób dokonania
kradzieży, pierwsza myśl najlepsza, oczywiście, że należy zadziałać przez zaskoczenie.
Mecenas mieszka w pokoju 22, wiem to od pana Janusza, nie zamknęli się chyba na klucz,
więc wtargnąć łatwo, chwycić pandę i w nogi. Zbaranieją tak, że nie od razu zaczną mnie
gonić...
Major przerwał mi planowanie przestępstwa w chwili, kiedy postanowiłam podczas tej
napaści głupkowato chichotać. Taki żarcik sobie robię, dowcip ma to być, zwariowałam do
reszty albo się gdzieś urżnęłam na rozrywkowo...
- Chciałbym wiedzieć, czy wszyscy jeszcze tam siedzą - wyznał ponuro. - Sytuacja
jest zupełnie idiotyczna, ale jeśli już się wygłupiam, niech to przynajmniej zyska jakiś sens.
Byłoby dobrze, gdyby zdołała pani sprawdzić.
- Wystarczy, że znajdę Zygmusia - odparłam bez namysłu. - Ryzyk-fizyk, spróbuję.
Pogoniłam go zdrowo i oka powinien od wejścia nie odrywać. Wykrzyczę mu hasło.
Opuściłam samochód i powoli ruszyłam w kierunku Albatrosa . Drzwi wejściowe do
niego znajdowały się z boku, z drugiej strony. Od ogrodzenia i furtki prowadził chodniczek.
Lazłam skrajem lasku i pilnie wpatrywałam się w ciemne drzewa z nadzieją dostrzeżenia
czajÄ…cego siÄ™ Zygmusia.
Wyprzedziło mnie dwóch ludzi, idących szybciej. Jeden rybak i jeden turysta.
Rozmawiali głośno i usłyszałam kolejno następujące słowa:
Turysta: - ...z wami jutro?
Rybak, tuż przy mnie: - Jutro chyba nie.
Turysta, tuż przede mną: - Jednak zmiana pogody?
Rybak, jeszcze dalej w przodzie i usłyszałam to słabiej: - Od połowy nocy przyjdzie
duży wiatr. Rozbuja...
Z pewnością informował, że ten duży wiatr rozbuja morze i podniesie falę, ale
zastanawiać się nad tym nie miałam już czasu. Wszystko nastąpiło równocześnie.
Na ścieżce z pensjonatu ujrzałam wybiegającą Wydrę z niedzwiedziem w objęciach,
tuż za nią leciał Seweryn, a za Sewerynem mąż. Za mężem pojawił się numer trzeci
Zygmusia. Rybak z turystą znajdowali się akurat dokładnie przed furtką w ogrodzeniu. Z
ciemnego lasu wyskoczył Zygmuś z walizką i rzucił się na rybaka. Potknął się przy tym, dla
złapania równowagi poderwał ręce i z rozmachem przyłożył turyście walizką w goleń.
Turysta, z bolesnym okrzykiem, cofnął się raptownie i wpadł na Wydrę.
Zatrzymałam się i zamarłam tam, gdzie stałam, przypadkiem w cieniu drzewa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]