[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ognie, jak drugie gwiazdy ziemi, igra³y odbite w wodzie, nad której falami unosi³y siê smut-
109
ne okrzyki retmanów i dalekie œpiewy flisów, jakby star¹ rzekê Wandy do snu ko³ysa³y.
Cichn¹³ gwar miasta i dzwony nieszporne milknê³y, wszystko uroczyst¹ harmonijn¹ modlitw¹
ciszy wprost bi³o do serca patrz¹cych.
Myœli Arminii buja³y daleko od ziemi i wracaj¹c nawet do niej z wy¿szych zstêpowa³y obra-
zów.
Wskazuj¹c na niebo z cicha rzek³a do Sêdziwoja:
- Jak siê nazywa ta gwiazda z ³agodnym, dr¿¹cym po³yskiem, jeœli mnie przeczucie nie myli,
jest to gwiazda mi³oœci?
- Nie odgad³aœ, jest to Jowisz opiekuñczy, planeta potêgi i m¹droœci.
- A gdzie¿ ta, któr¹ wspomnia³am?
- Jak ten ju¿ zajdzie, nad ranem tamta wschodzi, jedn¹ tylko chwilê jasno œwieci, bo wkrótce
s³oñce gasi jej promiona.
- Rozumia³am - doda³a Arminia - ¿e ich œwiat³o ³¹czy siê razem; ¿e wspólne w jednej konste-
lacji dwie najpiêkniejsze opiekunki ludzkich w³adz s¹ siostrami.
- Tak! je¿eli dzieñ z noc¹ s¹ dzieæmi jednej matki, to i mi³oœæ z m¹droœci¹ s¹ rodzeñstwem.
- Czyli¿by nigdy razem nie mia³y siê ³¹czyæ?
- Tylko w Bogu spólnê ich Ÿród³o, cz³owiek jednê wybieraæ musi, jeœli czyst¹ chce posi¹œæ.
Gdy od kolebki goni za uczuciami, wtedy nie pojmuje m¹droœci, a gdy dalej tê wy¿sz¹ œciga,
ju¿ przy po³udniu ¿ycia uschnie w jego sercu w¹t³y kwiat mi³oœci, choæ do zmroku ledwo krok
jeden w niezmierzonej nauce post¹pi³...
- Wiêc na có¿ ¿yæ tak niepewno - odrzek³a Arminia - na co wahaæ siê ci¹gle miêdzy dwoma
biegunami? Takiego ¿ycia nie móg³ nam Stwórca przeznaczyæ.
- A choæby i nie przeznaczy³ - doda³ po chwili Sêdziwoj - czy wierzysz, ¿e jest sposób od-
gadnienia w³asnego przeznaczenia? Jak te gwiazdy, rozdzielone miriadami innych s³oñc, nie
spotykaj¹ swych promion ze sob¹, tak znajdŸ ludzi, aby dwie krople œród oceanu sp³ynê³y siê
razem. Przecie¿ takie by³o po³¹czenie wasze z Kosmopolit¹. Arminio, czy by³aœ szczêœliw¹?
- On czu³ to - rzek³a smêtnie - nie byliœmy dla siebie przeznaczeni. Przysiêg³am, ¿e oddam
rêkê temu, kto m¹ matkê uzdrowi, a chocia¿ Kosmopolita nie wiedzia³ o przysiêdze, zdawa³o
mi siê, i¿ powinnam jej dope³niæ. Lecz mam¿e ci wyznaæ, mo¿e to grzechem jest, ale zdawa-
³o mi siê, i¿ przywi¹zanie tak powinno byæ nieprzymuszone, wolne, aby by³o szczere, ¿e ta
sama przysiêga przeszkadza³a mi kochaæ, jakbym chcia³a z ca³ej duszy mojego mê¿a. Szano-
wa³am go, ubóstwia³am, bom nie widzia³a nikogo z kim by mo¿na porównaæ tego anielskie-
go cz³owieka. Charakter jego ci¹gle jednostajny, pogodny jak dzieñ bez chmury, widoczna
wy¿szoœæ w ka¿dym s³owie bij¹ca, ta piêknoœæ nawet, bez porównania, wzbudzi³y we mnie
uwielbienie bez granic; biedna! bra³am to za mi³oœæ. A jednak bywa³y chwile, w których oba-
wia³am go siê. Jakkolwiek wieœci, które o nim chodzi³y, nic w oczach moich nie usprawiedli-
wia³o, jednak czasami, kiedy siedzia³ nad brzegiem morza i patrza³ siê w nieœcignion¹ ciem-
nej wody powierzchni¹ lub kiedy widzia³ zachodz¹ce s³oñce albo jakikolwiek wielki widok
natury, wtedy zamyœla³ siê, oczy jego wyraŸnie siê rozpala³y, Ÿrenice jego rzuca³y promiona,
jakby dwie gorej¹ce iskry. Zdawa³o mi siê i¿ rozmawia z jakimiœ niewidzialnymi dla mnie
istotami, ¿e w innym ¿yje œwiecie, i wtedy trwoga mnie przejmowa³a. On wszystko wiedzia³,
nim usta otworzy³am ju¿ myœl moj¹ zgadywa³. Domyœla³am siê z boleœci¹, i¿ nawet ukrywa
przede mn¹, ¿e mu najskrytsze moje myœli nie s¹ tajemnymi. I ja wobec jego, jak wobec
mojego ducha-drêczyciela, ukrywa³am ³zy uœmiechu; nie chcia³am jemu przykroœci robiæ,
110
a ba³am siê, aby którakolwiek myœl moja nie obra¿a³a go, i stara³am siê myœli odganiaæ - cho-
cia¿ wiedzia³am, i¿ to na nic nie pos³u¿y. On spostrzeg³ te mêki i zacz¹³ mnie czêsto unikaæ
i zostawiaæ samotn¹.
- A wtedy twój obraz przychodzi³ mi do pamiêci, lubi³am marzyæ o tobie, bo od czasu, jak
pierwszy raz ciê zobaczy³am, kocha³am ciê jak brata. Po matce mojej, zawsze pierwsze twoje
nazwisko mimowolnie w modlitwach moich wspomina³am. I ja nie wiem dlaczego to, nawet
póŸniej wyrzuca³am sobie, ¿e ciebie wiêcej kocham sercem, jak mê¿a, i wspomnienie twoje
chcia³am odegnaæ, ale na pró¿no. Wiesz, ¿e oczy mo¿na zamkn¹æ, aby nie widzia³y, oddech
wstrzymaæ, ale któ¿ potrafi bicie serca zwolniæ albo przyspieszyæ? Kochaæ kogo prawdziwie
jest to tak ³agodne, pe³ne poœwiêcenia uczucie, i¿ niepodobna, aby kiedykolwiek by³o grzechem.
- W czasie tych moich walk z twoim obrazem spostrzeg³am, i¿ m¹¿ mój czy siê wyrzeka swej
nauki, czy niespodzianie utraca sw¹ tajemn¹ w³adzê, lecz coraz by³ niespokojniejszy. Wzrok
jego bardziej ludzkiej nabiera³ barwy, sk³onnoœci, chêci, wszystko stawa³o siê podobne do
moich. Wtedy twój obraz zaczyna³ siê sam w mym sercu zacieraæ i ja poczyna³am wierzyæ
i cieszyæ siê, ¿e jego ukocham, a o tobie zapomnê; to znów ¿al mi by³o ciebie! O! ja wiele
wycierpia³am! - Kiedy mniej zaczyna³am cierpieæ, jego uwiêziono; wtedy - z ¿alu i obawy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]