[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ga plaster, który maścią jakąś tylko co pokryła, jednej z kobiet podała i ku nadchodzącej wła-
śnie felczerce jednostajnym, automatycznym krokiem się zbliżywszy, jakieś zlecenia po cichu
jej dawać zaczęła. Mówiła cicho, lecz przytomnie i jasno; potem kobiecie, z którą rozmawia-
67
ła, zadała jeszcze parę pytań tyczących się czynności jej przy chorej, a na usłyszane odpowie-
dzi z kolei odpowiedziała. Weszła potem do kuchenki i samowar nastawiać zaczęła, a gdy
węgle wygrzebywała z pieca, wrzucała w mosiężną trąbę, wody dolewała do samowara i dla
prędszego rozżarzenia węgla z całej siły swej szczupłej piersi w trąbę dmuchała  przez drzwi
otwarte, tak wyraznie, że ani jedno słowo ujść nie mogło słuchowi jej i uwadze, słyszała ga-
danie matki. Jak strumień bystry i burzliwy, płynęło ono ciągle, ciągle, to wznosząc się do
namiętnych krzyków, to roztapiając się w szmer słabych i bełkotliwych skarg i jęków.
 Czemu ja stamtąd wyjechałam? Czemu ja ich nie pilnowałam, nie strzegłam? Jezus, Ma-
ria! Kara boska na mnie za to, że dzieci swoje porzuciłam... Nie oni mnie porzucili... nie oni,
ale ja ich... zła... niegodziwa matka... wszystkiemu ja winna...
Język jej splątał się i zerwał się ciąg myśli; przez chwilę w niewyraznym jej bełkotaniu
rozróżnić można było tylko imiona dwu jej synów i po wiele razy powtarzane imię Boga.
Nagle krzyknęła znowu:
 Ona wszystkiemu winna, ona, Jadwiga... Z bratem, jędza, zżyć się nie mogła... wymy-
ślała:  On poniewiera nami, on nam chleba żałuje, on chciałby jak najprędzej z karku nas
zepchnąć." Kłóciła się z bratem... Zmierć, utrapienie, męka... Raz cukier do herbaty sobie i
mnie rzucała, a on skrzywił się... Kłopoty miał biedaczek, pracę ciężką, a może i brzuszek go
zabolał, bo kiedy dzieckiem był, często na brzuszek chorował... Ona zaś zaraz, Jezus, Maria,
w płacz i trajkocze: ,,Wolałabym własny suchy kawałek chleba jak jego cukier!" Ot, masz
własny kawałek chleba, masz... masz.. czego chciałaś... ciesz się... tryumfuj... jasna panien-
ka... Drugi raz przyjaciółkę jakąś do siebie zaprosiła... Plaga egipska... Potrzebna jej była
przyjaciółka!... A on z biura wróciwszy mówi, że nie potrzebuje, aby do jego domu gości
spraszano. Nic więcej nie powiedział... niech mnie Bóg ciężko skarzę, jeżeli choć słowo wię-
cej wymówił... Baranek mój mileńki, kotek złoty, jedyny... A ona języczek rozpuściła i swoje:
 .Sama na siebie zapracuję... ani twego domu, ani twoich wymówek nie chcę!" On wtedy
mówi:  To może i matkę sobie zabierzesz?" Zażartował tak biedaczysko, nie spodziewał się,
że ja to do serca wezmę. Jasna panienka oświadczała, że na siebie i na mnie zapracuje... do
nóg mnie padała:  Jedzmy, mamo... tam dobry zarobek podobno... jedzmy! Władek nami
przykrzy, lepiej jemu będzie, kiedy sam zostanie!" Wmówiła... śmierć, nieszczęście... wmó-
wiła we mnie nieszczęśliwą, że jemu lepiej będzie, kiedy sam zostanie... Jezus, Maria, co ja
wycierpiałam, dopóki to postanowiłam... po całych nocach płakałam, głową o ścianę biłam...
Co to? syna porzucić... to na dwoje rozedrzeć się... A on, kochanek mój jedyny... pocieszał
mnie:  Pisać będę do mamy, często pisać będę i czasem dojeżdżać!" Pojechałam... porzuci-
łam... a teraz... Jezus, Maria... ze złodziejami i rozbójnikami... sądzić będą... do katorgi... Ra-
tujcie, ludzie! Niech ja do niego pojadę, niech ja go choć zobaczę... Moja wina, moja wina,
moja bardzo wielka wina, ale nie jego! Porzuciłam, nie strzegłam, nie pilnowałam... ja... mat-
ka... nic o nim nie wiedziałam... Ona winna! Ona wszystkiemu winna! Pyszna ta! jędza! jasna
panienka! nic od brata znieść nie mogła... i mnie zbuntowała, namówiła, wywiozła... ja jej
tego nigdy... nigdy... darować nie mogłam...przez te długie, ach, Boże mój, jakie długie lata
ciągle to jej pamiętałam... I ona moje dziecko... i jej los mnie boli... boli... ale ja jej nigdy tego
nie daruję, że zbuntowała mnie... namówiła, wywiozła!... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl