[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dzwonimy po pomoc - zadecydował Sarmata.
- Nie ma co czekać - przerwał mu Michał. - Robimy tak. Harcerze lecą po saperki i
toporki. Jedna osoba zostaje przy jachtach i jakby chłopak wrócił, daje znać rakietnicą.
Dziewczyny sprawdzą wszystkie okoliczne studzienki, czy nie dobiega z nich wołanie Jacka.
Wszyscy rozbiegli się. Przy kominie zostałem ja, Zosia, Leśnik i Olbrzym. Michał
schylił się do psa i coś mu mruczał do ucha. Głaskał go po głowie i dał kawałek specjalnego
psiego batonu.
- No to idziemy - powiedział.
Jak roboty ruszyliśmy za nim. On szedł od studzienki do studzienki i zaglądał do nich.
Co rusz patrzył w stronę komina.
- Ta powinna być dobra - powiedział przy jednej z nich. Położył się na ziemi, jego
tułów zniknął w otworze. Po chwili wynurzył się.
- Macie coś do pisania? - zapytał.
Olbrzym podał mu maleńki notatnik i kawałek ołówka. Michał coś tam napisał.
Schował to wszystko do jednej ze swoich ładownic i przypiął do psiej obroży. Znowu głaskał
psa, dał mu do powąchania Jackową bluzę. W końcu ucałował psa w czoło i spuścił do
studzienki.
- Szukaj! - powiedział.
Jacek włączał latarkę tylko po to, żeby sprawdzać godzinę. Zwiatło było już słabe, a
czas mijał bardzo powoli. Najpierw usłyszał dziwne piski.  To szczury! Mogą mnie pogryzć
- pomyślał. Szczury zbliżały się do Jacka. Chłopak poświecił w ich stronę. W ciemnościach
było widać tylko fosforyzujące oczy zwierzaków.  Przyczaiły się i czekają - myślał. Po
chwili z góry dobiegły do niego stłumione odgłosy tupania.
- Ratunku! Jestem tutaj! - krzyczał.
Nałykał się jedynie kurzu. Leżał bezsilny. Po kilku minutach szczury zaczęły
popiskiwać i biec w jego stronę. Nie pomogło światło latarki. Jacek zasłonił twarz i skulił się.
Czuł na sobie tysiące maleńkich stóp i mokrą sierść ocierająca się o jego uszy.
- Aaaa... - krzyczał.
Nagle z głębi tunelu dobiegło do niego pojedyncze szczeknięcie.
- Tutaj, piesku! - Jacek krzyczał ze łzami w oczach.
W jego stronę czołgał się Mopsik. Poruszał się bardzo powoli, bo przeszkadzała mu
Å‚adownica wiszÄ…ca u jego szyi.
Leśnik zanurzony do połowy w ziemi leżał około dwudziestu minut. W tym czasie
przybiegła jedna z harcerek.
- Dzwoniliśmy na policję - meldowała. - Powiedzieli, żebyśmy dalej szukali. Jak
przyjedzie komisarz Drezyna, to oceni sytuację i wezwie fachowców, których trzeba
sprowadzić aż z Olsztyna.
Nagle Leśnik poderwał się do góry. W rękach trzymał Mopsika, całego umorusanego.
Odpiął ładownicę i wyjął ze środka kartkę. Uśmiechnął się.
- Chłopak jest około piętnastu metrów od komina - powiedział. - O, gdzieś tam.
Dawać tych ludzi z saperkami!
Natychmiast zaczął dyrygować akcją ratunkową. Robił to jak prawdziwy wojskowy.
Dwóch ludzi przekopywało długi wąski pas ziemi w poszukiwaniu cięgieł skrywających
podziemne korytarze. Gdy już odnaleziono jeden z nich Leśnik wyznaczał kwadrat metr na
metr do odkopania, aż do poziomu połowy wysokości ścian tunelu. Harcerze byli zajęci
kopaniem, a właściciel drapał psa za uchem i bluzą Jacka wycierał zwierzaka z kurzu.
- Skąd wiesz, że go tu znajdziemy? - zapytałem Michała.
- Trzeba mieć nadzieję i zaufanie do swojego przyjaciela - ruchem głowy wskazał psa.
Sięgnął do kieszeni i podał mi kartkę wyjętą z ładownicy. Widziałem na niej pytania
napisane przez Michała i odpowiedzi Jacka. Chłopak napisał, że czołgał się niecałe pięć
minut, przed sobÄ… nie widzi zawaliska.
W tym czasie harcerze zaczęli odwalać cegły okrywające tunel. Gdy tylko zdjęli
pierwszą, ze środka dobiegł daleki, zduszony głos Jacka. Chłopak powoli czołgał się do
dziury, jaką zrobiliśmy, dopingowany przez nas okrzykami.
Gdy wyjęliśmy Jacka ze środka, ten najpierw uściskał psa, a Mopsik lizał go za
uchem. Potem Sarmata zagnał młodzież do przygotowania solidnej kolacji i ogniska. Dodał,
że posiłek dla psa przyrządzi osobiście. Gdy zostaliśmy sami, to znaczy dorośli i Jacek,
zaczęliśmy go równo ochrzaniać. Był cały czerwony ze wstydu.
- Byłem pewien, że tam coś jest - tłumaczył się.
- I myślisz, że szabrownicy, którzy zabrali stąd kable, nic nie znalezli? - złośliwie
zapytał Sarmata.
Jacek spuścił głowę i powlókł się do naszego obozowiska.
Dołączył do niego Leśnik. Coś mu tłumaczył, poklepał go po ramieniu, ale chłopak
strząsnął jego rękę.
- Ma charakter - orzekł Michał gdy do nas dołączył. - W końcu nie spanikował.
Dowiedziałem się też, jak to było z tym zawaleniem. Gdy zszedł kominem i czołgał się
poczuł nagle, że lina, którą się obwiązał jest luzna. Zaczął się cofać. Słyszał, jak ktoś wali
czymś metalowym w ściany tunelu, a potem usłyszał rumor. Zatrzymał się, zgasił latarkę i
czekał.
- Ktoś chciał go zabić - stwierdził Sarmata. - Albo solidnie nastraszyć - dodał
Olbrzym.
Nie mogłem doczekać się przyjazdu komisarza Drezyny. Jak na zawołanie zatrzymał
się koło nas polonez i wysiadł z niego komisarz z dwoma mężczyznami. Auto odjechało.
- Znalazła się zguba? - zapytał od razu.
Kiwnęliśmy głowami. Było widać, że policjant poczuł ulgę.
- No mówcie, jak było z zaginięciem, bo mi mózg z ciekawości pęknie - znowu
rymował.
Opowiedzieliśmy mu wszystko ze szczegółami. On z zainteresowaniem patrzył na
Leśnika i psa. Wziął Michała na stronę i chwile o czymś rozmawiali. Potem Drezyna
podszedł do mnie.
- Teraz sobie usiądziemy, koteczku, i opowiesz mi wszystko od począteczku - rzekł i
wskazał miejsce na trawie.
Opowiedziałem mu wszystko, z detalami, lepiej niż na spowiedzi. On słuchał i kiwał
głową. Potem wstał, jeszcze raz skinął głową i poszedł do ogniska. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl