[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drzwi, znów niewidoczne, i Rawlins osunął się na gołą podłogę. Jasne włosy, mokre od
potu, przyklejały mu się do czoła. Oczy latały, zrenice miał rozszerzone.
Długo trwała ta napaść na ciebie? zapytał Muller.
Może piętnaście, dwadzieścia minut. Nie wiem. Musiało ich być z pięćdziesiąt albo
sto. Aamałem im grzbiety. Trzaskały, wiesz, jak gdyby się łamało gałązki. A potem klatka
zniknęła Rawlins parsknął obłędnym śmiechem. To było najlepsze ze wszystkie-
go. Ledwie skończyłem z tymi draniami i spróbowałem odetchnąć, nadeszły trzy wiel-
kie potwory i naturalnie klatka się ulotniła, a...
Wolniej powiedział Muller mówisz tak prędko, że nie wszystko rozumiem.
Możesz zdjąć te buty?
To, co z nich zostało.
Tak. Zdejmij je i zaraz opatrzymy ci nogi. Na Lemnos nie brak zarazków.
I pierwotniaków, o ile mi wiadomo, glonów i trypanosomów, i diabli wiedzą czego jesz-
cze.
Rawlins sięgnął rękami do butów.
Pomożesz mi? Ja niestety nie...
109
Będzie zle, jeżeli podejdę choć trochę bliżej ostrzegł Muller.
Do licha z tym!
Muller wzruszył ramionami. Podszedł do Rawlinsa i zaczął majstrować przy poła-
manych i pogiętych zamkach błyskawicznych jego butów. Metal poszczerbiły maleńkie
zęby; tak samo zresztą jak uszkodziły skórę samych butów i kamasze. Po chwili Rawlins
z gołymi nogami leżał wyciągnięty na podłodze, krzywił się i próbował udawać boha-
tera. Cierpiał, chociaż żadne ze skaleczeń chyba nie było poważne; tyle tylko, że bar-
dzo bolały. Muller nastawił diagnostat. Lampy diagnostatu zapaliły się, błysnął sygnał
w szparze receptora.
To stary jakiś model zauważył Rawlins. Nie wiem, jak mu się poddać.
Wyciągnij nogi przed analizatorem.
Rawlins odwrócił się. Niebieskie światło padało teraz na jego ranki. W diagnostacie
wszystko klekotało i kłapało. Wysunęła się przegubowa rączka z tamponem, któ-
ry zgrabnie przemył mu lewą nogę prawie po udo. Diagnostat wciągnął zakrwawio-
ny tampon i zaczął przetrawiać na cząsteczki, gdy tymczasem druga przegubowa rącz-
ka przejechała innym tamponem po prawej nodze Rawlinsa. Chłopiec przygryzł wargę.
Tampony zrobiły swoje; koagulator spowodował krzepnięcie krwi. Krew została zmyta
tak, że te płytkie ranki i draśnięcia było wyraznie widać. Nadal to wygląda niezbyt do-
brze, pomyślał Muller, chociaż nie tak ponuro jak przedtem.
Z diagnostatu wysunęła się strzykawka ponaddzwiękowa. Wstrzyknęła jakiś złocisty
płyn Rawlinsowi w zadek. Zrodek uśmierzający ból, domyślił się Muller. Drugi zastrzyk,
ciemnobursztynowy, był prawdopodobnie jakimś generalnym antybiotykiem, przeciw-
ko zakażeniu. Rawlins wyraznie się uspokajał. Wkrótce potem z diagnostatu wyskoczy-
ło wiele już rączek, żeby zbadać obrażenia szczegółowo, sprawdzić, gdzie trzeba je zago-
ić. Rozległo się brzęczenie i trzy razy coś głośno trzasnęło. Diagnostat zaczął goić ska-
leczenia.
Leż spokojnie powiedział Muller. Za parę minut będzie już po wszystkim.
Nie powinieneś robić tego jęknął Rawlins. Mamy przecież wyposażenie
medyczne w obozie. Tobie na pewno już brakuje różnych ważnych rzeczy. Gdybyś dał
temu robotowi zabrać mnie z powrotem do obozu i...
Nie chcę, żeby automaty kręciły mi się tutaj. A mój diagnostat jest odpowiednio
wyposażony co najmniej na pięćdziesiąt lat. Nie choruję często. W dodatku to jest apa-
rat, który może sam wytworzyć syntetycznie większość leków najbardziej potrzebnych.
Bylebym zasilał go od czasu do czasu protoplazmą, wszystko może zrobić sam.
To chociaż pozwól, żebyśmy ci dostarczyli pewne bardzo rzadkie leki.
Obejdzie się. Nie potrzebuję żadnego miłosierdzia. No, już! Diagnostat dokonał na
tobie dzieła. Prawdopodobnie nie będziesz miał nawet blizn.
110
Aparatura wypuściła Rawlinsa. Zatoczył się do tyłu i spojrzał na Mullera. Oczy miał
już zupełnie przytomne, Muller stał w jednym z kątów tej sześciobocznej komory opar-
ty plecami o ścianę.
Gdybym przypuszczał powiedział że one cię zaatakują, nie zostawiłbym cię
samego na tak długo. Nie masz broni?
Nie mam.
Zwierzęta, które żywią się padliną, przecież nie napastują żywych. Co mogło przy-
ciągnąć je do ciebie?
Klatka rzekł Rawlins. Wydzielała zapach zgniłego mięsa. Przynęta. I ni stąd,
ni zowąd mnóstwo ich zaczęło włazić do środka. Myślałem, że żywcem mnie zjedzą.
Muller uśmiechnął się.
Ciekawe powiedział. A więc ta klatka też jest zaprogramowana jako pu-
łapka. Zdobyliśmy przydatne informacje dzięki twojej niemiłej przygodzie. Nawet nie
umiem ci powiedzieć, jak bardzo interesują mnie te klatki. Jak bardzo interesuje mnie
każda cząstka tego niesamowitego otoczenia. Akwedukt. Słupy-kalendarze. Urządzenie,
które czyści ulice. Jestem ci wdzięczny, że pomogłeś mi pogłębić nieco znajomość labi-
ryntu.
Znam jeszcze kogoś, kto ma podobne podejście. Nieważne dla niego, ile ryzy-
kuje czy też ile musi zapłacić, żeby wyciągnąć ze swoich doświadczeń użyteczne dane.
Board...
Energicznym ruchem ręki Muller przerwał Rawlinsowi.
Kto?
Bordoni powiedział Rawlins. Emilio Bordoni. Mój profesor epistemologii
na uniwersytecie. Wykładał zadziwiająco. W gruncie rzeczy tylko hermeneutykę... jak
się uczyć.
Heurystykę poprawił go Muller.
Jesteś pewny? Ja bym przysiągł, że...
Mylisz się powiedział Muller. Rozmawiasz z ekspertem. Hermeneutyka to
dyscyplina filologiczna zajmująca się interpretacją Pisma świętego, ale obecnie znaj-
dująca szerokie zastosowanie w łączności. Twój ojciec wiedziałby to świetnie. Właśnie
moja misja u Hydranów była eksperymentem w dziedzinie hermeneutyki stosowanej.
Nie powiodła się.
Heurystyka. Hermeneutyka. Rawlins parsknął śmiechem. No, w każdym ra-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]