[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pnącego się po ścianie. - Będę szczęśliwa, kiedy ta budowa dobiegnie końca, a ja zacznę
działać na własny rachunek. Będę sobie wtedy mogła wybrać takiego architekta, jaki będzie
mi odpowiadał.
- Powodzenia. Obawiam się, \e trudno ci będzie znalezć kogoś, kto zechce znosić twój
ognisty temperament i twoje zrzędzenie.
Odwróciła się gwałtownie. Wiedziała, \e ma temperament, nie zamierzała się tego
wypierać ani za to przepraszać. Ale co do reszty...
- Nie jestem wcale zrzędą! Je\eli wysuwam propozycję, dzięki której mo\na
zaoszczędzić kilkadziesiąt metrów rur, to nie zrzędzenie. Tylko egocentryczny, twardogłowy
architekt mo\e podchodzić do tego w ten sposób.
- To nie mój problem, panno Wilson. - Cody z zadowoleniem zawa\ył, \e Abra się
\achnęła. - Masz niskie mniemanie o ludziach mojej profesji, ale póki wykonujesz swoją,
jesteÅ› na nas skazana.
Abra gniewnie zmięła trzymany w ręku kwiat.
- Nie wszyscy z twojej bran\y to idioci. Tu, w Arizonie, mamy kilku doskonałych
architektów.
- Aha, ju\ rozumiem. Po prostu nie lubisz architektów ze Wschodniego Wybrze\a.
Nie pozwoli mu na to, \eby wkładał w jej usta słowa, których nie wypowiedziała, i
robił z niej idiotkę.
- Nie mam pojęcia, dlaczego Tim zdecydował się wziąć firmę spoza tego stanu. Skoro
ju\ tak się stało, to przecie\ robię, co w mojej mocy, \eby z tobą zgodnie współpracować.
- Te twoje moce nie są do końca wykorzystane. - Cody odstawił piwo i wstał. Jego
twarz tonęła w cieniu, ale Abra poznała po jego ruchach, \e jest zły i gotowy do walki. -
Je\eli masz jeszcze jakieś zastrze\enia, czemu nie zgłosisz ich teraz, kiedy znajdujemy się tu
tylko we dwoje?
Rzuciła na ziemię strzępki kwiatu.
- Dobrze, zrobię tak. Wścieka mnie to, \e nie pojawiłeś się na \adnej ze wstępnych
narad. Byłam przeciwna zatrudnianiu firmy ze Wschodniego Wybrze\a, ale Tim nie chciał
mnie słuchać. To, \e byłeś nieuchwytny, pociągnęło za sobą dalsze komplikacje. Musiałam
radzić sobie z Grayem, który tylko obgryza paznokcie i grzebie w papierach. Potem pojawiłeś
się jak spod ziemi i zacząłeś paradować niczym napuszony indor. A na domiar wszystkiego
nie godzisz siÄ™ na zmianÄ™ nawet najmniejszej kreski w tym twoim bezcennym projekcie.
Cody zrobił krok w jej stronę, wychodząc z cienia. Zauwa\yła, \e jest wściekły. W
swoim gniewie wydał jej się jeszcze bardziej atrakcyjny.
- Po pierwsze, były konkretne powody mojej nieobecności na naradach wstępnych.
Powody osobiste, których nie mam obowiązku ci wyjawiać. - Zbli\ył się o kolejny krok. - A
to, \e szef wbrew twoim poradom wybrał naszą firmę, to ju\ twoje zmartwienie, a nie moje.
- Wolę uwa\ać to za jego błąd.
- Twoja sprawa. - Kiedy zrobił kolejny krok w jej stronę, z trudem opanowała
instynktowną chęć ucieczki. Cody patrzył na nią pociemniałymi oczyma. Nie przypominał ju\
beztroskiego kowboja - raczej skupionego rewolwerowca. - A co do Graya, mo\e jest młody i
denerwujÄ…cy, ale jednak ciÄ™\ko pracuje.
Oblała się rumieńcem wstydu.
- Nie to chciałam...
- Nie mówmy ju\ o tym. - Cody znowu postąpił krok. Zatrzymał się tak blisko, \e ich
ciała niemal się stykały. Abra patrzyła mu nieustępliwie w oczy, z wyzywająco uniesionym
podbródkiem. - Poza tym, wcale nie paraduję tu jak indor!
Omal nie Wybuchnęła śmiechem. Jednak powstrzymała się, rozumiejąc, \e byłoby to
bardzo ryzykowne posunięcie.
- Chcesz powiedzieć, \e nie robisz tego świadomie? Najwyrazniej sobie z niego kpiła.
Powiedział mu to błysk rozbawienia w jej oczach. Chciała go ośmieszyć, ale jej się to nie uda.
- Ja tego po prostu nie robię. Za to ty człapiesz jak stary chłop w tych podkutych
buciorach i kasku, \eby pokazać, jaka jesteś twarda.
Abra otworzyła usta ze zdumienia, ale tylko na sekundę.
- Nie człapię jak stary chłop i nie muszę niczego pokazywać. Ja tylko wykonuję swoją
pracÄ™.
- No to rób swoje, a ja będę robił swoje.
- W porządku. Wobec tego widzimy się jutro rano. Odwróciła się w stronę drzwi.
Cody chwycił ją za rękę. Nie potrafił powiedzieć, jakie demony go opętały, ale zatrzymał ją,
chocia\ najlepszym rozwiązaniem dla nich obojga byłoby, gdyby rozstali się w gniewie. Było
ju\ jednak za pózno. Stali twarzą w twarz, a dłoń Cody'ego spoczywała na ramieniu Abry.
Księ\yc rozświetlił wieczorne niebo. Z dołu dobiegł ich perlisty śmiech przechodzącej
kobiety.
Tym razem ich starcie zaowocowało iskrą - nie, tysiącem iskier, pomyślał Cody,
czując mrowienie skóry. Zalała go fala gorąca. Na razie potrafił jeszcze nad sobą zapanować.
Jeśli jednak z iskier buchnie płomień, wtedy...
A niech to piekło pochłonie, pomyślał i nagle zawładnął jej ustami.
Była gotowa. Miała to wyraznie wypisane na twarzy. Gotowość i po\ądanie. W
dodatku wcale się tego nie wstydziła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl