[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czteroletnim stażem. Czy warto rezygnować z kariery w szkolnictwie na rzecz...
kaprysu, bezsensownej zachcianki?
- Zawsze miewałam bezsensowne zachcianki, prawda? - Przeszyła go
lodowatym wzrokiem. - Ciągle mi je wypominałeś. Nawet wtedy, kiedy byłeś tak
szaleńczo we mnie zakochany.
- Och, Shane, próbowałem jedynie poskromić twoje... zapędy.
- Poskromić moje zapędy? - spytała zaskoczona. Może pózniej zdoła się
pośmiać, na razie jednak miała ochotę wydrzeć się na całe gardło. - Nie zmieniłeś
się. Nic a nic się nie zmieniłeś. Założę się, że wciąż zwijasz w kulkę uprane
skarpety i nie ruszasz się z domu bez zapasowej chustki do nosa.
Widziała, że ten przytyk go zabolał.
- Gdybyś była odrobinę bardziej praktyczna i nie bujała ciągle w obłokach...
- To co? Nie rzuciłbyś mnie dwa miesiące przed ślubem? - dokończyła z
wściekłością.
- Ależ, Shane. Przecież wiesz, że chciałem jak najlepiej dla ciebie...
- Jak najlepiej dla mnie - powtórzyła przez zęby. - Coś ci powiem, Cy. -
Brudnym palcem dzgnęła go w czysty pastelowy krawat. - Wypchaj się ze swoim
pragmatyzmem, książeczką czekową i prawidłami do butów. Wtedy, kiedy mnie
rzuciłeś, strasznie cierpiałam, ale niepotrzebnie. Bo ty mi wcale nie wyrządziłeś
krzywdy, lecz wielką przysługę. Nienawidzę zimnego rozsądku, nienawidzę pokoi,
w których unosi się sosnowy zapach, i nienawidzę wyciskania pasty do zębów od
końca tubki do początku.
- Co to ma do rzeczy...
- Wszystko! - krzyknęła. - Ty nie rozumiesz niczego, w czym tkwi choć
odrobina szaleństwa! Dla ciebie wszystko musi być pod linijkę, równe, proste,
praktyczne. Ale wiesz, co ci powiem? - ciągnęła, nie dopuszczając go do głosu. -
Otworzę sklep. I nawet jeżeli nie dorobię się na nim majątku, to przynajmniej
będę miała radochę.
- Radochę? - Popatrzył na nią jak na wariatkę. - To kiepska podstawa do
rozkręcania biznesu.
- Dla ciebie kiepska, dla mnie nie. Mnie do szczęścia nie są potrzebne
miliony.
Uśmiechnął się z pobłażaniem.
- Ty też się nie zmieniłaś.
Mierząc go gniewnym spojrzeniem, Shane otworzyła drzwi.
- Lepiej idz sprzedaj jakiś dom!
Dumnym krokiem, z godnością, jakiej mu zazdrościła i jakiej nienawidziła,
Cyrus wyszedł na dwór. Shane zatrzasnęła drzwi, po czym dając upust
nagromadzonej wściekłości, z całej siły walnęła pięścią w ścianę.
- Cholera jasna!
Sycząc z bólu, przyłożyła zaczerwienione kłykcie do ust. Nagle spostrzegła
stojącego u góry schodów Vance'a, który przyglądał się jej z zaniepokojoną miną.
Zawstydzona, poczuła, jak się czerwieni.
- Koniec przedstawienia - warknęła, po czym obróciwszy się na pięcie,
skierowała się do kuchni.
Wyładowywała frustrację, otwierając i zatrzaskując szafki. Nie słyszała, jak
Vance schodzi na dół. Kiedy dotknął jej ramienia, podskoczyła jak oparzona.
- Pokaż rękę - rzekł cicho, ignorując jej protest.
- To nic takiego.
Delikatnie rozprostował jej palce, po czym zaczął kolejno naciskać kostki.
Wciągnęła z sykiem powietrze.
- Na szczęście nic nie złamałaś - oznajmił. - Ale będziesz miała potężny
siniec.
Z trudem hamował złość. Tak łatwo mogła wyrządzić sobie krzywdę!
- Tylko bez kazań - mruknęła. - Nie jestem głupia.
Przez chwilę w milczeniu zginał i prostował jej palce.
- Przepraszam - rzekł w końcu. - Powinienem był cię uprzedzić o mojej
obecności.
Wypuściwszy z płuc powietrze, Shane zabrała rękę. Pulsujący ból sprawiał
jej perwersyjną przyjemność.
- Teraz to bez znaczenia. - Odwróciwszy się, zaczęła przygotowywać
herbatę.
- Nie chciałem wprawiać cię w zakłopotanie.
- Prędzej czy pózniej i tak byś usłyszał o mnie i o nim. %7łe byliśmy parą. -
Jej ruchy, cała sylwetka wskazywały na silne wzburzenie. - Po prostu dowiedziałeś
się wcześniej, i tyle.
Niewiele się jednak dowiedział. I ku własnemu zdumieniu uświadomił
sobie, że pragnie poznać całą historię: kiedy zerwali, dlaczego, jak długo byli
razem... Zanim zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, Shane z wściekłością nasadziła
pokrywkę na czajnik.
- Zawsze, ale to zawsze czuję się przy nim jak kretynka!
- Dlaczego?
- Bo on już taki jest. Taki rozsądny! Taki poważny! - Energicznym ruchem
otworzyła drzwi szafki. - Wiesz, że wozi w bagażniku parasolkę? Tak na wszelki
wypadek?
Vance mruknął coś pod nosem.
- I nigdy, przenigdy nie popełnia żadnego błędu. Zawsze wszystko wie
najlepiej - dodała, stawiając na blacie dwa kubki. - Słyszałeś naszą rozmowę. Czy
podniósł na mnie głos? - Popatrzyła Vance'owi w oczy. - Czy zaklął? Czy stracił
nad sobą panowanie? To robot, nie człowiek! Słowo honoru, ten facet nawet się
nie poci!
- Kochałaś go?
Przez moment nie odzywała się, po czym westchnęła cicho.
- Tak. Absolutnie. Miałam szesnaście lat, kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić.
Przeszła do lodówki, zapominając nastawić wodę na herbatę. Vance
przekręcił kurek.
- Wydawał mi się ideałem. Był taki mądry, taki... elokwentny. - Wyjąwszy
mleko, uśmiechnęła się smutno. - To urodzony akwizytor; wszystko potrafi
sprzedać.
Vance poczuł do faceta instynktowną niechęć. Od Shane zaś nie mógł
oderwać oczu; patrzył, jak dziewczyna stawia na stole cukiernicę, jak jej włosy
lśnią w blasku porannych promieni słońca...
- Byłam do szaleństwa zakochana - podjęła po chwili, wyrywając swego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl