[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dnia.
Krocząc pośród tych upiornych wartowników, dwaj
awanturnicy wyszli wkrótce na
odkrytą przestrzeń, usianą odłamkami skał. Od podnóża
skalnej ściany dzieliło ich trzysta
kroków. Szlak, którym podążali, wyżłobiony setkami stóp w
zwietrzałym kamieniu, przecinał
równinę i przechodził w krętą ścieżkę prowadzącą w górę
urwiska po wykutych w skale
podestach. Nie sposób było określić, co znajdowało się na
szczycie urwiska. Po prawej i lewej
stronie widać było tylko masywny mur, flankowany
zrujnowanymi wieżyczkami.
 Co teraz, Conanie?
W blasku wschodzącego słońca Shemita przypominał
górskiego trolla, zaskoczonego przez
świt poza swoją jaskinią.
 Chyba jesteśmy już blisko& posłuchaj!
Ponad skałami przetoczyło się echo, które słyszeli
poprzedniej nocy  przejmujący ryk
wielkiej trąby.
 Zobaczyli nas?  spytał Tubal, obracając w palcach nóż.
Conan wzruszył ramionami.
 Przekonamy się. I tak trzeba się rozejrzeć, nim
spróbujemy się wspiąć na urwisko.
Tutaj!
Wskazał na zwietrzałą, stoma skałę, wznoszącą się niczym
wieża pośród mniejszych od
niej kamieni. Dwaj towarzysze wspięli się zwinnie,
trzymając się po niewidocznej z urwiska
stronie. Szczyt znajdował się wyżej niż krawędz
przeciwległej skały. Potem ułożyli się za
załomem skały i szeroko otwartymi oczyma zaczęli chłonąć
widok, który im się pojawił w
różowej mgiełce wstającego świtu.
 Na Pteora!  zaklął Tubal.
Z ich korzystnej dla obserwacji pozycji przeciwległe
urwisko ukazywało swą prawdziwą
Strona 122
Howard Robert E - Conan obieżyświat.txt
naturę: był to jeden z boków gigantycznego, skalistego
płaskowyżu, który wznosił się na
wysokość stu pięćdziesięciu czy dwustu metrów ponad
powierzchnię gruntu. Jego pionowe
ściany wydawały się nietknięte i dziewicze, jakby nie
wycięto w nich żadnego szlaku,
ciągnącego się aż na szczyt. Od wschodu, północy i
zachodu otaczały go odłupane bryły
głazów, oddzielone od płaskowyżu szczeliną wąwozu, której
szerokość wahała się od trzystu
kroków aż do prawie pół mili. Od południa płaskowyż
graniczył z gigantyczną, nagą górą,
której posępne turnie dominowały nad sąsiednimi
szczytami.
Jednak obserwatorzy zwracali minimalną uwagę na szczegóły
topograficzne miejsca, w
którym się znajdowali. Conan spodziewał się, że u kresu
swej wędrówki śladem krwi natrafią
na jakieś ślady ludzkiej obecności. Mogły to być namioty,
pełniące rolę stajni dla koni,
jaskinie albo może nawet niewielka wioska z błota i
kamienia, wzniesiona na stoku góry.
Tymczasem ich oczom ukazało się miasto, którego kopuły i
wieże błyszczały w promieniach
wschodzącego słońca niczym bajeczne miasto
czarnoksiężników, przeniesione za sprawą
magii z jakiejś baśniowej krainy i pozostawione tu, w
samym sercu tego dzikiego pustkowia.
 Miasto demonów!  krzyknął Tubal.  Czary i magia!
Pstryknął palcami z obawy
przed urokami. Płaskowyż był owalny, z północy na
południe mierzył około dwóch
kilometrów, a ze wschodu na zachód nie więcej niż
kilometr. Miasto wznosiło się na jego
południowym krańcu, a z tyłu, za nim piętrzyła się czarna
góra. W blasku wschodzącego
słońca błyszczała złota kopuła jakiejś olbrzymiej
budowli. Dominowała ona nad kamiennymi
domami o płaskich dachach i niezbyt wysokimi drzewami.
Cymeryjska krew, płynąca w żyłach Conana, zawrzała.
Błękitne oczy lustrowały okolicę,
odnotowując uderzający kontrast pomiędzy mroczną czernią
skał a kolorystyką miejskich
budowli. To miasto wzbudzało dziwne przeczucia  Conan
miał wrażenie, że wewnątrz czai
się zło. Błysk olbrzymiej purpurowozłotej kopuły był w
jakiś sposób złowrogi. Czarne
postrzępione głazy tworzyły złowieszcze tło dla całości
Strona 123
Howard Robert E - Conan obieżyświat.txt
budowli; zdawało się, że miasto kryje
w sobie jakąś odwieczną, demoniczną tajemnicę. Pomimo
niezwykłego wyglądu wyczuwało
się tu dziwne niepokojące uczucie zła i rozkładu,
skrywające się pod osłoną kolorów i
oślepiającego blasku.
 To musi być warownia Ukrytych  mruknął Conan.  Któż
by pomyślał, że w takiej
głuszy można by natrafić na miasto?
 Ale przecież nie możemy walczyć z całym miastem 
jęknął Tubal.
Conan w milczeniu przyglądał się odległym budowlom.
Miasto nie było takie duże, jak się
wydawało w pierwszej chwili. Było zwarte, ale nie
otoczono go murami. Osłonę stanowiła
dlań sama skała. Dwu i trzypiętrowe budynki otoczone były
gajami i ogrodami. Było to
zadziwiające, bo płaskowyż wydawał się być nagą skałą, na
której nic nie miało prawa
zakiełkować.
Conan podjął decyzję i rzekł:
 Tubalu, wróć do naszego obozu w Parowie Duchów. Wez
konie i jedz do Kushaf.
Powiedz Balashowi, że potrzebuję wszystkich jego ludzi.
Przeprowadz kozaków i Kushafich
przez wąwóz, ukryj ich w tych przesmykach, a potem
czekaj, aż dostaniesz sygnał ode mnie
albo dowiesz się, że nie żyję.
 Niech Pteor pożre Balasha! A co z tobą?
 Idę do miasta.
 Oszalałeś!
 Nie martw się przyjacielu. To jedyny sposób, abym mógł
wydostać stamtąd Nanaję
żywą. Potem wymyślimy jakiś plan ataku na miasto. Jeżeli
nie zginę i nie zostanę pojmany,
spotkam się z wami tutaj, jeżeli zaś stanie się inaczej,
ty i Balash zrobicie, jak będziecie
uważali za stosowne.
 Co chcesz uczynić z tym gniazdem węży? Oczy Conana
zwęziły się.
 Stworzyć tu podstawę imperium. Nie możemy zostać w
Iranistanie ani wrócić do
Turanu. W moich rękach& to niedostępne miejsce może stać
się prawdziwą fortecą. Ruszaj
już.
 Balash za mną nie przepada. Jak napluje mi w twarz,
zabiję go, a jego psy rozszarpią
mnie na sztuki.
Strona 124
Howard Robert E - Conan obieżyświat.txt
 Nie zrobi tego.
 Nie przybędzie tu.
 Przybyłby i do Piekła, gdybym stamtąd po niego posłał.
 Jego ludzie nie przyjdą, boją się diabłów.
 Przyjdą, jeżeli im powiesz, że tu nie ma żadnych
diabłów, a jedynie zwykli ludzie.
Tubal skubnął brodę i wreszcie przyznał się, co było
prawdziwym powodem jego niechęci
do opuszczenia Conana:
 Zwinie w tym mieście obedrą cię żywcem ze skóry!
 Nie. Mam zamiar użyć podstępu. Będę się podawał za
zbiega uciekającego przed
gniewem króla, wyrzutka szukającego schronienia.
Tubal nie skomentował tego. Mamrocząc coś pod nosem,
zszedł wolno ścieżką pośród skał
i zniknął w czeluści wąwozu.
Kiedy Conan stracił go z oczu, również zaczął schodzić w
dół, w stronę widniejących w
oddali skał.
3
UKRYCI
Conan dotarł do podnóża skalnej ściany i zaczął się
wspinać stromą ścieżką, nie
zauważony przez żadną istotę ludzką. Droga pięła się w
górę po kolejnych podestach,
zabezpieczonych od strony przepaści niskimi cyklopowymi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl