[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i woleliby raczej żebrać o kawałek chleba na bruku albo też umrzeć z głodu, niż wrócić
do pługa, najużyteczniejszego i najczcigodniejszego z narzęói.
Pan zaczął się śmiać; Kubuś zaś zwracając się do wieśniaka, który go nie mógł słyszeć,
mówił:  Wal, nieboraku, wal, ile zapragniesz; już nasiąkł swoim narowem: zużyjesz nie-
jeden rzemień w biczysku, zanim wszczepisz temu hultajowi nieco prawóiwej godności
i zamiłowania do pracy&  . Pan ciągle się śmiał. Kubuś trochę z niecierpliwości, trochę ze
współczucia wstaje i zbliża się do rolnika; ale nie uczynił jeszcze dwustu kroków, kiedy,
odwracając się do pana, zaczyna krzyczeć:  Panie, chodz pan, chodz prędko; to pański
koń, to pański koń .
Było to w istocie prawdą. Zaledwie koń poznał Kubusia i jego pana, zerwał się, wstrzą-
snął grzywą, zarżał, wyprężył się i zbliżył czule pysk do pyska towarzysza. Tymczasem Ku-
buś, oburzony, mruczał mięóy zębami:  Aajdaku, nicponiu, leniwcze, nie wiem co mnie
wstrzymuje, abym ci nie wlepił ze dwaóieścia batogów? & Pan, przeciwnie, całował go,
x v pot eba  Widocznie luka w manuskrypcie.
de is dide ot KubuÅ› fatalista i jego pan 120
głaóił po bokach, klepał przyjaznie po zaóie i prawie że płacząc z radości, wołał:  Kosiu,
mój biedny Kosiu, odnajduję cię wreszcie! .
Rolnik nic się tym nie wzruszył.  Wióę, panowie  rzekł  że ten koń należał
niegdyś do was; niemniej przeto ja jestem jego prawym właścicielem; nabyłem go na
ostatnim jarmarku. Gdybyście chcieli wziąć go z powrotem za dwie trzecie tego, co mnie
kosztował, oddalibyście mi wielką usługę, na nic mi się bowiem nie zda. Kiedy go przyj-
óie wyprowaóać ze stajni to istny diabeł; kiedy trzeba zaprząc, jeszcze gorzej; skoro
zaś jest już w polu, kłaóie się i raczej dałby się zatłuc, niżby miał pociągnąć trochę lub
ścierpieć jaki worek na plecach. Moi panowie, czy bylibyście tak litościwi uwolnić mnie
od tego przeklętego zwierza? Aadny jest, ale zgoła do niczego, chyba harcować pod jakim
kawalerem, a to znów nie moja sprawa & Ofiarowano mu wymianę na jednego z dwu
innych koni do wyboru; zgoóił się i nasi podróżni powrócili z wolna w miejsce, góie
zażywali spoczynku. Niebawem ujrzeli z zadowoleniem, iż koń, którego ustąpili wieśnia-
kowi, ima się bez odrazy nowego rzemiosła.
KUBUZ: I cóż, panie?
PAN: Ha, nic pewniejszego nad to, że jesteś jasnowióący; choói tylko, czy z łaski
Boga czy diabła. Nie umiem tego rozstrzygnąć. Kubusiu, drogi przyjacielu, lękam się, że
ty masz diabła w sobie.
KUBUZ: Czemu diabła?
PAN: Dlatego, że robisz cuda i że twoje zasady są wielce podejrzane.
KUBUZ: A cóż za wspólność mięóy zasadami, jakie się wyznaje, a cudami, jakie się
óiała?
PAN: Wióę, że nie czytałeś Dom la Tastax w .
KUBUZ: I cóż powiada ów Dom la Taste, którego nie czytałem?
PAN: Powiada, że Bóg i diabeł zarówno czynią cuda.
KUBUZ: A po czymż odróżnia się cuda Boga od cudów diabła?
PAN: Po zasadach wiary. Jeśli zasady są dobre, cuda są z Boga, jeśli złe, z diabła.
KUBUZ utaj Kubuś a pog i a po o a : A któż pouczy mnie, nie-
świadomego biedaka, czy zasady wiary czyniącego cuda są dobre czy złe? Dalej, panie,
siadajmy na nasze kobyły. Co panu zależy na tym, czy pański koń odnalazł się przez Boga
czy przez Belzebuba? Czy nie jednako dobrze bęóie choóił?
PAN: Nie. Otóż, Kubusiu, jeśli ty jesteś opętany&
KUBUZ: Jakież byłoby lekarstwo?
PAN: Lekarstwo! Lekarstwo byłoby, w oczekiwaniu egzorcyzmu& wciąż cię na świę-
coną wodę za cały napój.
KUBUZ: Ja, panie, na woóie! Kubuś na woóie święconej! Wolałbym raczej, aby
tysiąc legionów diabłów przewalało mi się po ciele, niżbym miał skosztować jedną kroplę
święconej czy nieświęconej. Czy pan jeszcze nie zauważył, że ja podlegam hydrofobii?&
Ej! ofobia? Kubuś powieóiał ofobia?& Nie, czytelniku, nie; wyznaję, że wy-
rażenie nie pochoói od niego. Ale jeśli zaczniemy stosować tak surową metodę krytycz-
ną, wyzywam cię, abyś przeczytał jedną scenę komedii albo tragedii, jeden jedyny dialog,
choćby najlepiej napisany, nie natknąwszy się na wyrażenia autora w ustach jego figur.
Kubuś powieóiał:  Panie, czy pan nie zauważył, że ja na widok wody dostaję napadu
wścieklizny?&  . No, i cóż? wyrażając się odmiennie niż on, byłem mniej prawóiwy, ale
krótszy.
Wsiedli na konie; zaczem Kubuś rzekł:  Doszedł pan w historii swoich amorów do
momentu, gdy stawszy się raz albo dwa razy wniebowziętym, gotujesz się może do trze-
ciego.
PAN: Kiedy nagle drzwi od korytarza otwierają się. W jednej chwili pokój napełnia
się tłumem luói cisnących się w niełaóie; wióę światła, słyszę pomieszane głosy męskie
i kobiece. Ktoś ściąga gwałtownie firanki; wióę ojca, matkę, ciotki, kuzynów, kuzynki
i komisarza, który powiada uroczyście;  Panie, panowie, bez hałasu; stwieróiliśmy in
x w o u i la aste  benedyktyn, biskup betlejemski rodem z Bordeaux, zmarły w r. 1754, utrzymywał
wbrew autorom występującym w obronie konwulsji i innych rzekomych cudów wydarzających się w owym
czasie gromadnie w Paryżu, że diabły mogą sprawiać dobroczynne cudy i cudowne uleczenia, aby woóić luói
na pokuszenie. Cała ta kwestia była w owej epoce baróo aktualna.
de is dide ot KubuÅ› fatalista i jego pan 121
ag anti; ten pan jest godnym człowiekiem; wie, że jeden jest tylko sposób naprawienia
złego i bęóie się wolał poddać dobrowolnie, niż dać się niewolić przymusem prawa &
Ojciec i matka wpadali ustawicznie w słowo, obsypując mnie wyrzutami; ciotki i ku-
zynki toż samo nie szczęóiły najbaróiej jaskrawych przydomków Agacie, która głowę
utopiła w kołdrach. Zdumiony, ogłupiały nie wieóiałem, co mówić. Komisarz zwracając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl