[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żało im, żeby utrzymywać cały świat i wszystkich dookoła w
niepewności. Coś jeszcze w Philipie przypominało jej ojca. Był
podobnie troskliwy i życzliwy dla ludzi. Interesował się nimi nawet
wtedy, gdy inni pozostawali obojętni.
- Słyszałaś kiedyś o La Gruta de Cerro del Creston? - zapytał,
wyrywając ją z zamyślenia.
- To był jakiś generał, prawda?
- Błąd - stwierdził z taką miną, jakby skompromitowała się brakiem
podstawowej wiedzy. - To jest nazwa jaskini, w której, jak wieść głosi,
piraci ukrywali swoje skarby. Oczywiście te, które przedtem zrabowali.
Jest dostępna tylko podczas odpływu i myślałem, że może moglibyśmy
urządzić sobie piknik na plaży w tamtych okolicach. A gdy przyjdzie
odpływ, możemy zwiedzić jaskinię.
- Fantastyczny pomysł! - wykrzyknęła zachwycona.
- A na dodatek możemy mieć sporo korzyści z faktu, że będziemy
tylko we dwoje głęboko pod ziemią, w ciemnej jaskini.
- Doprawdy, Garrison, kontroluj jakoś poziom swoich hormonów. -
Carla wybuchnęła śmiechem.
Jedna z tutejszych meleksowych taksówek podwiozła ich do latarni
morskiej w centrum miasta. Przytrzymując ręką kapelusz, Carla
wydostała się z niebezpiecznego pojazdu. Roztrzęsiona po przejażdżce,
wiedziała już, że nigdy się nie przyzwyczai do tego środka lokomocji.
Na krótkich trasach można było jakoś wytrzymać, ale odcinek dłuższy
niż pięć kilometrów to było samobójstwo. Poczuła, jak kropla deszczu
spada jej na twarz. Podniosła głowę, niebo groznie pociemniało, burza
wisiała w powietrzu. Carla przestraszyła się, że ulewa popsuje ich plany.
A poza tym, kiedy Philip raz zobaczy, jak mocno skręcają się jej włosy
na deszczu, robiąc z niej istną narzeczoną Frankensteina, nigdy już nie
zostawi tego tematu w spokoju.
- Philip! - krzyknęła. Był zajęty płaceniem kierowcy za kurs.
- Stało się coś? - zapytał, wkładając portfel do kieszeni.
- Pada deszcz!
Anula & Polgara
ous
l
anda
sc
- Widzę - stwierdził spokojnie.
Zrywał się wiatr. Carla musiała jakoś utrzymać kapelusz na głowie.
Wpadła na pomysł, żeby wykorzystać do tego pasek od torebki.
Zarzuciła go na kapelusz i trzymała mocno pod brodą, przyciskając w
ten sposób duże rondo do uszu.
- Może powinniśmy wrócić do hotelu? - zasugerowała z nadzieją w
głosie.
- Dlaczego?
- Jak widać, piknik na plaży jest nieaktualny. A jeśli nie utrzymam
na głowie kapelusza... moje włosy...
Nagle znalezli się w strugach deszczu; wyglądało to na oberwanie
chmury. Carla krzyknęła i zaczęła biec w panice, szukając jakiegoś
schronienia. Trzęsła się z zimna, czuła, jak błoto lepi jej się do nóg, była
już całkiem mokra. Philip dogonił ją i schwycił za rękę.
- Uciekamy stąd.
- Dokąd?! - krzyknęła, ale on zamiast odpowiedzieć, pociągnął ją za
sobą w dół ulicy. Minęli dwa długie budynki i Carla przestała już liczyć
następne. Koncentrowała się tylko na tym, żeby mimo chłoszczących ją
po nogach strumieni deszczu stawiać jedną stopę przed drugą i posuwać
się do przodu. Philip wprowadził ją na klatkę schodową jakiegoś domu.
Otworzył pierwsze drzwi. Weszli. W korytarzu oparła się o ścianę i
próbowała złapać oddech.
- Gdzie jesteśmy?
- W mieszkaniu moich rodziców.
Z trudem przypominała sobie, że Philip wspominał coś o tym, że
przyjechał do Mazatlan z powodu tego mieszkania. Mówił coś o
remoncie, ale Carli nie interesowało w tej chwili, gdzie jest,
najważniejsze, że nie padało jej na głowę.
- Musimy się przebrać w coś suchego - zadecydował Philip,
prowadząc ją do kuchni. Mieszkanie było urządzone całkiem
nowocześnie. Carla starała się jak najszybciej przemknąć do kuchni, by
nie pozostawić za sobą smugi z błota na kremowym dywanie, którym
wyłożony był korytarz. Pralka i suszarka były tuż za drzwiami. Philip
wyciągnął koszulę ze spodni i rozpiął ją.
- Lepiej to wysuszyć od razu.
Anula & Polgara
ous
l
anda
sc
Carla zrobiła wielkie oczy i aż otworzyła ze zdziwienia usta, kiedy
zdjął szybko koszulę i wrzucił ją do suszarki, a potem spojrzał na nią
wyczekująco.
- Nie myślisz chyba, że będę paradowała przed tobą w bieliznie?
- Jeśli mam być szczery - powiedział z podejrzanym uśmiechem - to
choć nie byłem tego pewny, miałem jednak nadzieję. Poczekaj chwilę,
przyniosę ci szlafrok mojej mamy - dodał już poważnie.
Carla zdjęła sandały i znalazła ścierkę, którą wytarła nogi. Słysząc
kroki Philipa, poprawiła opadający jej aż na uszy kapelusz, którego do
tej pory nie zdjęła.
- Proszę. - Przewiesił bawełniany szlafrok przez poręcz krzesła. -
Napalę w kominku, daj mi znać, kiedy będziesz gotowa.
Trzęsąc się z zimna, Carla ściągnęła sukienkę i wrzuciła ją do
suszarki. Z ręcznika skręciła turban, ukrywający to, co deszcz zrobił z jej
włosami. Zawiązała pasek szlafroka, wzięła głęboki oddech i stanęła w
drzwiach saloniku. Ogień w kominku już płonąc a Philip na klęczkach
dokładał drewno kawałek po kawałku. Musiał poczuć, że go obserwuje.
- Jak się czujesz? - usłyszała. Wstał, przeszedł przez pokój i
podszedł do niej. Objął ją i uśmiechnął się, patrząc jej prosto w oczy.
Nie zauważyłem przedtem, że szlafrok matki jest taki ładny.
- Wyglądam pewnie jak zmokły szczur. - Turban przekrzywił się i
zsunął na oko. Poprawiła go szybko. Czuła na szyi delikatny dotyk
palców Philipa. Elektryzowało ją to, wywołując nie znane dotąd uczucie
rozkoszy.
- Możesz mi wierzyć, że w niczym go nie przypominasz.
Przytulali się do siebie coraz mocniej. Serce Carli zaczęło bić tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]