[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uratuje mnie pan, ale przynajmniej powie, ile jeszcze pożyję. Oby Bóg dał, by jak najprędzej
skończyła się ta męka!
Sternau nie widział w ciemnościach twarzy towarzysza niedoli. Był jednak przekonany, że to
dobry człowiek. Pełen współczucia dla nieszczęśliwego, zapytał:
- Jak długo jeszcze ma pan siedzieć?
- Dwa lata.
- Czy mogę spytać, za co seniora zamknięto?
- W gniewie rzuciłem się na człowieka.
- Zabił go pan?
- Niestety nie, a szkoda, bo byłoby o jednego łotra mniej.
- Co panu dolega?
- Teraz czuję bóle w krzyżu, przedtem dokuczała mi tylko nostalgia. Zżarła mnie tęsknota za
morzem, zabrała mi wszystkie siły.
- Jest pan żeglarzem?
- Tak, byłem sternikiem.
- Co za kontrast: wolne, otwarte morze i ta ciasna nora!
- Tak, panie. Płakałem i krzyczałem, odchodziłem od zmysłów, biłem głową o mur. I co z tego?
Siły mnie opuściły, głód mnie zmógł i oto z dnia na dzień jestem spokojniejszy, aż mnie wyciągną
kiedyś z tej celi i wrzucą do dołu. A wszystko zawdzięczam pewnemu notariuszowi.
- W takim razie jesteśmy istotnie towarzyszami niedoli. Nie wiem wprawdzie, o co mnie
oskarżono, ale jestem święcie przekonany, że dostałem si, a tu również dzięki pewnemu
notariuszowi.
- SkÄ…d pana przywieziono?
- Z zamku Rodrigandów.
- Na Boga, czy to możliwe? I ja tam zostałem uwięziony.
- Naprawdę? - zdumiał się Sternau. - Jak się nazywa ten notariusz?
- Gasparino Cortejo.
- Do diabła! Czy to na niego pan się targnął?
- Tak. Pózniej opowiem panu o tym szczegółowo, dzisiaj brak mi sił. Tam w kącie stoi dzban z
wodÄ… i porcja chleba. Dobranoc.
Sternau rozciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ na pryczy.
Gdy się obudził, był ranek. W jego słabym świetle można już było rozpoznać poszczególne
przedmioty. Towarzysz niedoli wstał i życzył mu dobrego dnia.
- Przyglądam się seniorowi już długo. Widzę, że tu nie miejsce dla pana. Może wolałby pan być
sam? Ale proszÄ™ bardzo, niech mnie senior nie opuszcza.
- Przecież to nie ode mnie zależy.
- Przeciwnie. Wszyscy więzniowie siedzą w celach pojedynczych, tylko mnie dano towarzysza,
bo jestem najbliższym kandydatem na tamten świat. Jeżeli pan zażąda, wyznaczą panu osobną celę.
- Chętnie zostanę z panem.
- Dziękuję.
- Kiedy otwierajÄ… te drzwi?
- W południe.
- Czy można wtedy prosić o coś, żądać czegoś?
- Tak, ale nigdy nie ma odpowiedzi. Tu nic nie pomoże: ani prośby, ani grozby, ani podstęp, ani
siła.
- Jestem cudzoziemcem. Zażądam, aby wezwano mego ambasadora.
- Nigdy go senior nie zobaczy. Cortejo przecież pana tu wpakował, a sędzia i on to zażyli kumple.
To dwa najczarniejsze łotry pod słońcem.
- Tak pan uważa?
- Mówię szczerą prawdę. Niech pan spojrzy na mnie. Byłem kiedyś człowiekiem zdrowym i
silnym. A co zrobili ze mnie ci szubrawcy?!
Sternau przyjrzał mu się dokładnie. Był to szkielet powleczony suchą, przezroczystą skórą. Jego
godziny są policzone - pomyślał lekarz. Czy i moje również? Nie, nie! Nigdy!
W południe otworzono judasza i wsunięto przez niego dwie miski zupy.
- Słuchajcie, czy nie można by...
Judasz został zamknięty, zanim Sternau dokończył zdanie.
- Tak będzie co dzień, doktorze, aż w końcu zacznie się z panem to samo co ze mną.
Tak minął tydzień, dwa. Sternau tracił panowanie nad sobą, myśl o Rosecie nie dawała mu
spokoju. Nie mógł jeść ani spać. Strażnik był głuchy na wszystkie pytania. O ucieczce ani marzyć.
Mur bowiem był niezwykle gruby, a jedyne okienko, umieszczone wysoko, zbyt małe. Znowu minęły
dwa tygodnie, a więc miesiąc od aresztowania. Obaj więzniowie leżeli na pryczach.
- Panie - rzekł towarzysz do doktora - byłem niegdyś zdrowym, mocnym chwatem. Gdybym wtedy
dostał w ręce tego Corteja!
- I ja dałbym mu radę.
- Tak, z pana prawdziwy Goliat. Pan stworzony na marynarza. Dałby senior radę dwudziestu
Murzynom i dziesięciu Anglikom.
- Skąd przyszli panu do głowy Murzyni i Anglicy?
- Ciekaw senior? Będzie pan miał złe zdanie o mnie, ale cóż, zasłużyłem na to. Zresztą już od
dawna mam ochotę opowiedzieć panu koleje mego życia.
- Więc słucham. Każdy z nas ma coś na sumieniu.
- No tak, ale grzech grzechowi nierówny. Byłem najpierw marynarzem, pózniej handlarzem
Murzynów, wreszcie zbójem morskim -piratem. Nazywam się Jacques Tardot. Miałem dobrych
rodziców, poczciwych ludzi. Wykierowali mnie na marynarza i gdyby nie to, że wpadłem w złe
ręce... Nie wiedziałem o tym, że człowiek ten jest handlarzem niewolników i rozbójnikiem.
Zorientowałem się dopiero drugiego dnia, a było to już na pełnym morzu, na statku  Lion". Kapitan
mój, Grandeprise, okazał się istnym szatanem, ja zaś pod jego wpływem przedzierzgnąłem się w
pomniejszego czarta. Niejednego Murzyna i Anglika mam na sumieniu. Za to wszystko spotkała mnie
teraz kara.
Po chwili milczenia ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej:
- Kapitan prowadził interesy z notariuszem.
- Z Gasparinem Cortejo?
- Tak. Ilekroć przybywaliśmy do Barcelony, Cortejo przychodził na statek i godzinami siedział
nad księgami rachunkowymi w kajucie kapitana.
- Czy nie zna pan przypadkiem kapitana Landoli?
- Nie.
- A statku  La Pendola"?
- Także nie. Dlaczego pan o to pyta?
- Bo Cortejo ma różne konszachty z tym Landolą.
Sternau nie mógł wiedzieć, że Grandeprise i Landola to ten sam człowiek i że statek  La
Pendola" nazywał się niegdyś  Lion".
- To do niego podobne. Jest bardzo bogaty. Pewnego razu byliśmy z jego polecenia w Meksyku...
- W Meksyku? W jakim mieście?
- W Veracruz. Popłynęliśmy tam, aby zabrać jeńca. Umieszczono go za kajutą kapitana. Z
wyjątkiem mnie nikt z całej załogi nie widział tego człowieka. Był to mężczyzna już niemłody, a
przystojny jeszcze. Kapitan nazywał go Fernando. Przepłynęliśmy z nim wybrzeże wschodniej Afryki
aż do miejscowości Zejla, gdzieśmy go sprzedali do Hararu.
- To był biały?
- Tak.
- To okropne!
- Ani mniej, ani bardziej okropne niż sprzedaż Murzyna. Zresztą, nie moja to sprawa i nie ode
mnie zależna. Kiedy wróciliśmy do Barcelony, kapitan wysłał mnie na zamek Rodrigandów, abym
zawiadomił notariusza, że Meksykańczyka oddano w odpowiednie ręce. Cortejo wściekał się, żeśmy
jeńca nie zabili, klął, na czym świat stoi. Odpowiedziałem mu ostro. Uderzył mnie. Oczywiście nie
pozostałem dłużny, zażyłem go po marynarsku. Padł na ziemię jak kłoda, ja zaś odszedłem. Na drugi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl