[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powiedział, a ja nie byłabym tego lepiej zrozumiała, jak w tym jednym
wykrzykniku: "Owdowiałaś pani!"
Podniosłam na niego oczy i wydał mi się pięknym, jak nigdy.
 Nie  odpowiedziałam  straciłam matkę i siostrę.
 A!  rzekł tylko.
Puścił moje ręce, i staliśmy znów naprzeciwko siebie bez słowa.
 Matkę i siostrę!  powtórzył wreszcie  te, dla których poświęciłaś
się pani! One umarły, a... on żyje... To okropne!
Okropne, prawda, wiedziałam o tem dawno. Ale pierwszy raz może
tragiczność mojej dcli przedstawiła mi się z tej właśnie strony. On żył, a
one umarły!... Zmierć pomyliła się, wzięła przedwcześnie dwa życia za
jedno, które powinno się już było skończyć...
 Nie mówmy o tem  rzekłam, hamując dziwny bunt, który nagle we
mnie zawrzał.  Na cóż się to przyda?
 Prawda  odpowiedział z goryczą  zapomniałem, że pani to tylko
robi, co się na
coś przydać może. Co do mnie, nie jestem jeszcze tak praktyczny.
Przyjechałam tu, bo się nie mogłem wymówić  ciągnął dalej prędko,
jakby w obawie, abym mu nie przerwała  zresztą mniej lękałem się
kilku dni, niż paru miesięcy, i... tak mi się żądało zobaczyć panią... na
krótko! Wiedziałem, że mi się to na nic nie przyda, ale...
 Przykro mi, że nie będę mogła wiele korzystać z towarzystwa pana 
rzekłam spokojnie napozór.  Jestem prawie ciągle u siebie; pojmujesz
pan, że między wesołymi miejsca dla mnie niema.
Twarz Wiktora sposępniała jeszcze bardziej.
 W takim razie nie zatrzymuję pani dłużej  rzekł krótko z
ceremonialnym ukłonem.  Zapewne i ja, w przekonaniu pani, zaliczam
się także do wesołych  dodał sarkastycznie.
Wyciągnęłam do niego rękę.
 Dowidzenia  rzekłam serdeczniej może, niż chciałam. 
Zobaczymy się jeszcze.
Nie weszłam już na dół; wróciłam do mego pokoju i płakałam długo, ale
tym razem nie nad mojem sieroctwem.
W dzień ślubu stałam przy oknie, wychodzącem na pałacowy dziedziniec,
i przyglądałam się odjazdowi weselnego orszaku do kościoła.
Było to w południe. Cudowny, wiosenny dzień zdawał się wróżyć
szczęśliwą przyszłość państwu młodym. Zwietne uprzęże karet i liberyjne
guzy służby błyszczały w słońcu; postrojone kobiety schodziły z
kamiennych stopni tarasu, unosząc atłasy i aksamity swych trenów olbrzy
mich i otaczając ukwiecone głowy koronkowemi zarzutkami.
Mężczyzni w rozpiętych paltotach, " przez wzgląd na bielące się u fraków
bukieciki, stali przy drzwiczkach, podnosząc upuszczane przy wsiadaniu
wachlarze lub chusteczki. Wymieniały się spojrzenia, spotykały ręce. Było
dużo panien i dużo młodzieży w tym tłumie, i może nie jeden on i nie
jedna ona z pomiędzy nich myśleli o podobnej chwili dla siebie. Panna
młoda wsiadła ostatnia do karety z baronową i swoim opiekunem,
szlachcicem potężnej tuszy, który bokiem do powozu wciskać się musiał.
Patrycy podał swej pani wspaniały bukiet z białych kwiatów, i widziałam,
jak jej świeża, okrągła twarzyczka rumieniła się pod wejrzeniem
narzeczonego. Konie ruszyły, a oni jeszcze patrzyli na siebie, jakby
mówiąc sobie oczyma: "Wrócimy razem we dwoje". Przypomniał mi się
mój własny ślub: ten dżdżysty, pazdziernikowy ranek, ten ciemny,
chłodny kościół i ta garstka żebraczek i dziadów z głupowato złośliwemi
uśmiechami na pomarszczonych twarzach. Czy podobna, aby to była taż
sama ceremonia?
W tej chwili stojący jeszcze na dole Wiktor spojrzał ku oknom i zobaczył
mnie. Czy odgadł, jakie myśli mogły się snuć po głowie kobiety, której
historya była mu znaną, gdy tak stała sama W żałobie i patrzyła na ślubny
welon i pomarańczowy Wieniec młodej narzeczonej? Być może, gdyż
wyrazista twarz jego zmieniła się nagle.
Ukłonił mi się z rodzajem ironicznie smutnego uśmiechu, spojrzał na
godło drużby, przypięte mu paluszkami mojej uczennicy.
Było we wrażeniu, jakie mi cała ta scena zostawiła, coś takiego, co mi się
dotąd na widok każdego ślubu odnawia i czyni mnie go tak przykrym, że
uciekam, gdy ujrzę zdaleka białe lejce lub organ weselny usłyszę.
Gdy ostatni powóz zniknął za bramą dziedzińca, odstąpiłam od okna i
chodziłam po wszystkich pokojach, nurtowana szczególną potrzebą ruchu.
Wszędzie było pełno kwiatów; w jadalnej sali ustawione w podkowę stoły
uginały się pod ciężarem sreber, kryształów i piramid. Wkrótce 
mówiłam sobie  ściany te napełnią się gwarem rozmów, brzękiem szkła,
zadrżą od weselnych toastów, wtedy mnie tu nie będzie. Zarówno przy
uczcie poślubnej, jak przy wielkiej biesiadzie życia, miejsce się już dla
mnie nie znajdzie. Wymówiłam się sama od jednej, sama sobie
zatamowałam przystęp do drugiej, nie powinnam się skarżyć.
A jednak niewypowiedziany smutek zstępował na mnie wraz z temi
rozmyślaniami; poczucie jakiegoś okrutnego wydziedziczenia rozsadzało
mi piersi.
Wystawny obiad trwał przez kilka godzin; wieczorem zaczęto tańczyć w
wielkiej balowej sali, której francuzkie okna wychodziły na wiszącą nad
ogrodem werandę. Raz po raz głośniejszy akord walca wpadał do mego
pokoju,
zakłócając ciszę, w jakiej usiłowałam się pogrążyć napróżno. Byłam
młoda, tuż obok mnie kochano się, żeniono, bawiono, i ten gorący,
świetlany prąd życia, potrącający W biegu o moją nagą, suchą
egzystencyę, drażnił mnie i podniecał.
Noc była ciepła i widna. Zarzuciłam szal i wybiegłam do ogrodu
ochłodzić pałającą głowę i uspokoić rozigrane nerwy.
Zaledwie uszłam kilkadziesiąt kroków bezlistną jeszcze grabową aleją,
gdy rubinowy punkcik cygara błysnął naprzeciwko mnie i zaczął się
zbliżać szybko. Mógł to być każdy z gości, rzezwiący się w ten sposób po
trudach balowych, mnie przecież światełko to przywiodło odrazu na
pamięć piosnkę do księżyca, usłyszaną przed trzema niespełna laty, i serce
zabiło mi gwałtownie.
Jakoż to był on w istocie.
 Miałem jakieś przeczucie, że panią spotkam  rzekł, rzucając cygaro,
głosem, nie wyrażającym żadnego zdziwienia z powodu tak spóznionej
mojej przechadzki.
Staliśmy na wprost okien pałacowych, i płynące z nich strumienie światła
pozwalały mi widzieć dokładnie jego piękną, śmiałą głowę, chmurnie
zamyślony wyraz oczu, które we mnie utkwił, i przywiędły bukiet na
klapie fraka.
 Pan nie tańczy?  zapytałam, aby coś powiedzieć i nie podnieść
tematu owego przeczucia, który mi się wydał niebezpiecznym.
 Owszem, tańczyłem i tańczyć będę. Tańczę zawsze, gdy to inni robią.
Teraz tylko wyszedłem podumać o... o tem, czem będę bawił moją damę
w kontredansie.
Zrobiłam poruszenie, aby odejść.
 Nie chce mi pani przeszkadzać w tem Ważnem zajęciu?  rzekł
ironicznie, zastępując mi nieco drogę.  Ileż tu względności! Ale wybacz
pani, jeżeli nie oceniając jej, jak należy, poproszę, abyś została. Wszak
możemy się przejść trochę? Tak już dawno nie chodziłem z panią 
dodał, spoglądając ku czerniejącemu W dali laskowi.
Uszliśmy kilka kroków.
 Patrycy ma bardzo milutką żonę  odezwał się Wiktor a starsza
druchna, jej cioteczna siostra, to skończona piękność. Uważałem, iż Jerzy
z niezwykłą gorliwością pełni przy niej obowiązki drużby.
 Podobno na weselach najłatwiej się kojarzą małżeństwa  rzekłam, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl