[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyrumienionego mięsa. Wina ciekły im po brodzie. Pia-monia rżnęła ogłuszająco. Od baru
sunÄ…Å‚ chwiejnie w stronÄ™ Offa jakiÅ› blady drÄ…gal z pokiereszowanym policzkiem. Inspektor
chciał go ominąć, lecz tamten specjalnie wpadł na niego i z całej siły odepchnął, tak że Off
upadł pod barem. Cała knajpa rżała z uciechy.
- Zabiłem kapownika! - wrzeszczał drągal pokazując bezzębne usta.
Sala trzęsła się od skondensowanego rechotu. Inspektor wstał. Drągal przypadł do
niego na powrót i już zamierzał się do następnego ciosu, gdy błyskawiczny kopniak powalił
go na podłogę. Próbował się jeszcze raz zerwać, ale równie szybkie uderzenie znów
rozpłaszczyło go na ziemi. Zlepiec Bajo poprawił patrzydła na nosie i podrasował złotym
kółeczkiem, żeby s\ą lepiej przyjrzeć przybyszowi. Knajpa umilkła. Toć ten obcy załatwiał
teraz Borsa Tykę. To się nie mieściło w głowie.
- Ty kapowniku! - wycharczał Bors zrywając się na równe nogi.
Błysnęła krótka lanca. Inspektor skupił się. Jeden ruch i lanca odrzucona w tył spada
przed grubasem, wbita w stolik. Grubas spływa potem. Bors zaniemówił. Zlepiec Bajo,
niewidomy od urodzenia, nie wierzy swoim patrzydłom. Bors znów rzuca się na Offa, ale i
tym razem ląduje na ziemi bez przytomności. Ktoś go zbiera z wielką ostrożnością. Bors
Tyka już otwiera oczy.
- Nie daruję ci, ścierwo - syczy. - Popamiętasz Borsa, gnido!
Off odwraca się do baru. Wyciąga znaczek i podaje go ślepcowi. Zlepiec zamyka
znaczek w jego dłoni.
- Nie trzeba - mówi. Widzę bardzo dobrze. Znam ten znaczek i wszyscy go tu znają.
Po sali przeszedł szmer. To ważna szycha, jak ma Srebrnego Wyoiora. Tylko Bors
syczy i mamrocze pod nosem. Powoli knajpa wraca do normalnego stanu.
- Co cię do mnie sprowadza? - pyta Bajo szorując brudną ścierką politurowaną dechę
baru, pokrytÄ… licznymi naciekami.
- Chciałbym się zobaczyć z pewtnym gościem - mówi Ins Off.
- Synu - odpowiada Bajo. - Nie bronię ci z nikim rozmawiać. Ale chyba niepotrzebny
ci świadek w mojej osobie.
- Potrzebny mi twój węch.
- Skoro tak, to wal.
- Pewien jajogłowy zniknął. Mam do niego interes.
Zlepiec znów podrasował patrzydła. Chrząknął.
- Widzi mi się, że to ten sam, którego wysłałem. To cholerne świństwo, synu.
- Wiem, Bajo, i dlatego on musi mi pomóc.
- Coś ty za bardzo chcesz, żeby ci inni pomagali. Ale dobrze. Masz Srebrnego
Wyciera, pomogę ci. Dasz trzy setka A załatwione pod najcięższym sekretem. Ani pary, bo
szrama. A sprawa jest na kilometr śmierdziawa.
- Zgoda za dwieście pięćdziesiąt.
-»- Synu, tylko dla ciebie trzysta lunów;
- Daj kredyt na tydzień, a zapłacę trzysta pięćdziesiąt.
- Zgoda. - Przybili.
- A teraz jeszcze jedna sprawa. DziewczynÄ™ mi schowaj we Florey. Ile?
- Drugie trzysta.
- Dobra. Razem za tydzień siedemset lunów. Sam ci tu przyniosę. Gdzie facet?
- We Florey - szeptał mu do ucha ślepiec. - Ale on się nie ruszy. Musisz ty. Za dużo
niuchaczy wkoło sprawy. Dziewczynę przyprowadz jutro koło południa na Zwiętego Ner-ga
35. Tu masz adres we Florey - wetknÄ…Å‚ mu papierek do kieszeni.
- Będę tam na pewno - powiedział Off. - Ani pary - przytknął znacząco palec do ust i
przymrużył oko.
- Słuchaj jeszcze - ślepiec Bajo przyciągnął go za klapy. - Uważaj na tego Borsa Tykę,
bo on nikomu nie daruje, nawet jak masz Srebrnego Wyciera.
- Nie martw siÄ™ o mnie.
- Nie o ciebie się martwię, tylko o swój zarobek. Miękkie serce mam.
- Za tydzień się spotkamy - rzucił inspektor od progu, przekrzykując wrzawę.
Bors nie spuszczał go z oka i Off zauważył, że na skinięcie tamtego od stolika odrywa
się mały człowieczek. Inspektor zatrzasnął za sobą drzwi.
Powinien teraz jechać do siebie, najpierw jednak musi zgubić tego człowieka. Bez
przerwy czuł za sobą kroki. Przyspieszył. Ten z tyłu nadążał jednak. Inspektor zaczął biec i
zatrzymał się raptem za zakrętem. Człowieczek stanął kilkanaście kroków przed winklem i
nie ruszał do przodu. Off, cicho, na palcach, wszedł na piasek w piaskownicy i stamtąd na
trawnik. Parę kroków biegł trawnikiem. Stąd śmignął za następny winkiel. Przywarł plecami
do muru. Wyjrzał. Cisza. Odwrócił się. Z drugiej strony na rogu stał człowieczek.
- Cholera - zaklął inspektor. - Spryciarz? I nie zrażony zaczął wracać w kierunku, z
którego przyszedł. W bramie zaczaił się na czworaka, przypłaszczywszy się tak, by nie rzucać
cienia. Po chwili rozległy się otrożne kroki. l Nagle świst. Na wysokości brzucha, gdyby stał;
| krótka lanca przeorała mur. Off skoczył w ciem-| ność, gdy lanca nie zdążyła jeszcze
powrócić. Krótkie plaśnięcie i liliput, trafiony między oczy, zwalił się jak kłoda. Inspektor
otrzepał ubranie. Będzie tu leżał do rana - pomyślał o lilipucie. - Dobrze mu to zrobi,
gagatkowi.
Poszedł teraz w stronę przystanku tekara. Za dziesięć minut powinien być w domu.
Czuł obezwładniające zmęczenie. Perspektywa kąpieli i dobrej kolacji przywracała mu chęć
do życia. I oczywiście myśl o spotkaniu z Teria. Miał nadzieję, że nikomu nie  przyszło
jeszcze do głowy, by ich łączyć. Choć, kto wie... Pracują już razem kilka dobrych tygodni i
dziewczyna pewnie nie od dzisiaj patrzy na niego w ten sposób. Każdy głupi by się
zorientował. Każdy - tylko nie on oczywiście.
Tekar nadjechał prawie zaraz i nie był wcale przepełniony. Inspektor opadł na miękki
fotel. Na przystanku nikt nie wsiadł prócz niego. Uspokoił się zupełnie. Wynikało z tego, że
nie jest śledzony. Pojazd ruszył zrazu powoli, potem coraz szybciej i wreszcie mknął jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl