[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nią na koniec świata. Zrozumiał bowiem, \e miłość jest tego
warta.
Kiedy dojechał do wioski, natychmiast skierował się do
domu Katrin. Ale chocia\ walił w drzwi i dzwonił zajadle,
nikt mu nie otworzył. Na podjezdzie nie było samochodu
Katrin. Zdenerwowany, pojechał do pensjonatu. Tam równie\
nie było jej auta. Pojechał więc do Anny.
Zastał ją w ogródku. Przyglądała się mu bez uśmiechu.
- Anno, wiem, \e postąpiłem jak patentowany idiota. Ale
chciałbym naprawić wszystko. Katrin nie ma w domu. Czy
wie pani, gdzie ona jest?
- Pojechała na kemping.
- Dokąd? Gdzie to jest?
- Pojutrze znowu pan odjedzie? Znowu zostawi pan ją
samą?
- Chcę się z nią o\enić.
- Och! - Anna uśmiechnęła się. - No, có\. W takim razie...
Pojechała na północ. Poka\ę panu, jeśli ma pan mapę.
Zdjęła ogrodnicze rękawice i wskazała mu drogę.
- Nie chciałam, \eby jechała. Noce są ju\ zimne, a ona
jeszcze nie całkiem wydobrzała. Ale zna pan Katrin. Potrafi
być bardzo uparta.
- Jak ja - rzucił Luke. - Dziękuję, Anno. Je\eli Katrin
mnie przyjmie, przysięgam, \e zrobię wszystko, \eby była
szczęśliwa.
- Niech pan zacznie od wyperswadowania jej tego
głupiego pomysłu z kempingiem. Albo - uśmiechnęła się -
niech pan znajdzie sposób, \eby ją ogrzać.
Luke roześmiał się. Uświadomił sobie, \e lubi Annę.
- Zobaczę, co będę mógł zrobić. Proszę \yczyć mi
powodzenia.
Wsiadł do auta i ruszył na północ, szosą wzdłu\ jeziora.
Robiło się ju\ ciemno. Miał jednak nadzieję, \e trafi na
miejsce. Jadąc według mapy, zapuszczał się w coraz wę\sze
dró\ki. A\ w końcu dostrzegł wśród drzew samochód Katrin.
Zatrzymał się obok niego. Wkładając kurtkę, ruszył ście\ką w
stronę jeziora.
Nagle stanął. Zobaczył namiot rozbity na małej, osłoniętej
od wiatru polance. Zawołał Katrin. Nie chciał jej wystraszyć.
Wtedy dostrzegł poblask płomieni tu\ nad wodą. Podszedł
bli\ej i stanął za grubą sosną.
Na piasek ukrytej wśród drzew zatoczki fale wbiegały z
cichym szelestem. W oddali rytmicznie pohukiwał puszczyk.
Nagle włos zje\ył się Luke'owi na karku. Usłyszał dalekie
wycie wilka.
Katrin siedziała na grubym pniu, przy ognisku, plecami do
jeziora. Wrzucała gałązki do ognia. Wyglądała na bardzo
nieszczęśliwą. Na kompletnie załamaną.
Załamana? Ta silna i odwa\na Katrin?
Nagle wstała. Podeszła do stojącego nad wodą drzewa i
oparła się o nie. Pochyliła głowę, jakby... płakała.
Przecie\ nigdy nie płakała.
Nie wytrzymał. Wyszedł z cienia, zawołał ją.
Obróciła się na pięcie, weszła w krąg światła z ogniska.
- Kto tam? - zawołała łamiącym się głosem.
- To ja, Luke. - Prawie podbiegł do niej. - Przepraszam.
Nie chciałem cię wystraszyć.
- Nie jestem przestraszona. - Wyprostowała się. - Jak
mnie tu znalazłeś?
- Anna mi powiedziała.
- Aadna z niej przyjaciółka! - mruknęła Katrin z
wyrzutem. - Dlaczego nie wrócisz, skąd przyjechałeś, Luke'u
MacRae? To w końcu potrafisz najlepiej.
- Wiem, \e musisz tak uwa\ać, ale...
- Nie zniosę ju\ dłu\ej tych twoich odejść i powrotów! -
zawołała. - Byłeś w szpitalu, wiem o tym. Nie mogłeś
zaczekać, a\ odzyskam przytomność? Oczywiście, nie
mogłeś! Znów musiałeś uciec. Bo wezwał cię ktoś z pracy.
Czym\e jestem w porównaniu z kopalnią w Malezji? Dobrze
wiesz, co jest dla ciebie najwa\niejsze. Na pewno nie ja.
Dosyć ju\, Luke. Nie chcę przechodzić przez to jeszcze raz.
Nie chcę, słyszysz?
- Wszystko się zmieniło.
Mógł się nie odzywać. Słowa wylewały się z jej ust
niepowstrzymanym potokiem.
- Nawet nie wiesz, ile razy \ałowałam, \e wyznałam ci
miłość. Popełniłam w \yciu kilka wielkich błędów. Jednym z
nich był związek z Donaldem. Ale przyznanie, \e cię
pokochałam, było jeszcze głupsze ni\ wyjście za niego. A dla
ciebie był to dobry pretekst do przekreślenia mnie.
- Nigdy cię nie przekreśliłem!
- Babcia Gudrun nauczyła mnie wiary w szczerość. No
có\, pomyliła się. Bywają sytuacje, kiedy mówienie tego, co
się myśli, prowadzi prosto do tragedii.
Luke zacisnął pięści.
- Czy zmieniłaś zdanie? - spytał chrapliwie. - Czy ju\
mnie nie kochasz?
- To nie twój interes!
Luke był poruszony do głębi. Musiał usłyszeć odpowiedz.
Zbli\ył się do Katrin, wszedł w krąg światła.
- Co stało się z twoją twarzą? - spytała z przera\eniem.
- Nic takiego.
- Co się stało? Powiedz?
- Zjechałem do kopalni z oddziałem ratunkowym - rzucił
niecierpliwie. - Zawsze tak robię. Był mały wstrząs, posypały
się kamienie. Jeden mnie uderzył. Ale wszystko skończyło się
dobrze. Następnego dnia zdołaliśmy się przebić i uwolnić
zasypanych.
- Mogłeś zginąć - szepnęła ze zgrozą.
- Ale nie zginąłem. - Teraz ju\ nie pozwolił sobie
przerwać. - Kiedy miałem sześć lat, w kopalni w Teal Lake
zdarzył się wypadek. Wtedy warunki bezpieczeństwa były
zupełnie inne. Nigdy tego nie zapomniałem. Od tamtej pory
ojciec zaczął pić jeszcze więcej. Właściwie, czemu\ by nie?
Kiedy w którejkolwiek z moich kopalni zdarza się wypadek,
czuję się odpowiedzialny. Niektórzy podczas konferencji
śmiali się ze mnie z tego powodu. Ale śmiali się z
niewłaściwego człowieka.
- Teal Lake ukształtowało cię na bardzo wiele sposobów -
powiedziała powoli. - Tych najlepszych i tych najgorszych.
- Pojechałem do szpitala, gdy tylko dowiedziałem się, \e
jesteś chora - powiedział gwałtownie. - Byłem przy tobie całą
noc i następny dzień. Dopóki gorączka ci nie spadła i lekarze
nie powiedzieli, \e jest ju\ lepiej. Wiadomość o wypadku w
kopalni dostałem niedługo po przyjezdzie do szpitala. Ale
zignorowałem ją. Dopóki byłaś w niebezpieczeństwie, ty byłaś
wa\niejsza. Jesteś pierwszą kobietą, dla której tak postąpiłem.
- Wiedziałam, \e byłeś przy mnie - powiedziała - Nie
pytaj, skąd. Wiedziałam, kiedy tylko odzyskałam
przytomność. Wiedziałam. Ale dowiedziałam się, \e
odjechałeś. To było okropne, bolesne rozczarowanie. Och,
Luke, wiem, \e sama sprowokowałam to wszystko, zabierając
cię do Teal Lake. Ale co innego mi pozostało? Jak inaczej
mogłam dotrzeć do ciebie?
- Nie wiem, co innego mogłaś zrobić.
- To wielkie wyznanie. - Uśmiechnęła się niepewnie.
- O, tak. Ale te\ jeszcze nigdy nikomu nie opowiadałem
takich rzeczy. O mojej matce, o ojcu i jego pijaństwie, o mojej
samotności. Pózniej czułem się całkiem nagi. Obna\ony.
Obdarty. Nie mogłem znieść twojej obecności. I dlatego
uciekłem, jakby gnało mnie całe piekło. Bardzo za to
przepraszam.
- I jeszcze raz uciekłeś. Ze szpitala. Wcią\ mi to robiłeś.
Ból w jej głosie przeniknął go do głębi.
- Ale zmieniłem się - rzucił. - Coś sobie uświadomiłem.
Dostrzegłem coś, co miałem przed samymi oczami od wielu
dni. Od wielu tygodni. - Czy zdoła wykrztusić wreszcie te dwa
proste słowa? - Kocham cię. - Okazało się, \e przyszło mu to
bardzo łatwo. - Kocham cię, Katrin.
Puszczyk pohukiwał coraz bli\ej. Katrin wcisnęła ręce w
kieszenie.
- Mówiłeś, \e nie umiesz kochać nikogo. I \e nie jesteś
zainteresowany uczeniem się tego.
- Wtedy, w Teal Lake, powiedziałem wiele słów, których
teraz \ałuję.
- Nie chcę być dodatkiem do twojego \ycia. Kimś, od
kogo odchodzi się i wraca, kiedy jest to wygodne.
Luke zacisnął dłonie, a\ paznokcie boleśnie wbiły mu się
w skórę. Musiał zadać to najwa\niejsze pytanie.
- Czy kochasz mnie jeszcze? Czy tak\e to zniszczyłem?
Bo to przecie\ przeze mnie znalazłaś się w szpitalu.
- Nie mo\esz odpowiadać za to, \e wpadłam do jeziora -
odparła. - To był gwałtowny szkwał, którego nikt nie mógł
przewidzieć. A w szpitalu... Byłam tak wyczerpana, \e nie
miałam sił walczyć. I wtedy przyjechałeś ty. Jakimś sposobem
wiedziałam, \e jesteś przy mnie. Trzymałeś mnie za rękę, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl