[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czanie na wolność podżegaczy wojennych, sprawa robi się poważna.
Szlam Dżi-had zagryzł wargi i cicho warknął. Wstał, obrócił się na pięcie
i gniewnym krokiem opuścił kaplicę. Zawziętość i determinacja wzięły w nim
górę nad poczuciem klęski. Nadszedł czas, by Tojad wyjawił mu prawdę.
Dwanaście i pół cala pod gwałtownie tracącym ciepłotę miejscem, gdzie przed
chwilą siedział Dżi-had, piętnaście tysięcy zaślinionych dżdżownic, od jednoca-
lowych aż po długie na stopę, usiłowało wwiercić się w fundamenty kaplicy.
Dobrze wiedziały, że dokładnie nad ich główkami znajduje się największa
sterta pysznych, zgniłych liści, jaką kiedykolwiek będą miały szansę wepchnąć
sobie do otworów gębowych.
* * *
Wielce Wielebny Hipokryt III wiercił się niespokojnie pod starym kadłubem
okupowanego przez strajkujących promu, obserwując złowieszcze nurty Flegeto-
nu. Podniósł leżący na ziemi kamyk i z bezsilną złością cisnął go do rzeki. Kamyk
207
odbił się raz od powierzchni i zatonął w chmurze pary. Zdecydowanie nie takiego
końca oczekiwał, wstępując do seminarium. Mówiąc szczerze, gdyby ktoś kie-
dyś zasugerował mu, że po śmierci wyląduje w Hadesji jako nielegalny imigrant
i będzie na lewo i prawo opętywał ludzi w celu uratowania świata, Hipokryt bez
wątpienia zaśmiałby się temu komuś w twarz. Nie takie są oczekiwania duchow-
nych od życia po życiu.
Wielebny prawdopodobnie nie przyznałby się, nawet przed sobą, że tak na-
prawdę cieszy go możliwość opętywania ludzi. Może nie jest to sztuczka, którą
można by zrobić furorę na przyjęciu u Papy, ale ma swoje zalety. Opętania to zło
konieczne, doszedł do wniosku Hipokryt. Jak inaczej mógłby ostrzec mieszkań-
ców powierzchni przed niebezpieczeństwem ze strony PKiN?
Wrzucił jeszcze jeden kamień do Flegetonu i nagle zrozumiał, że wcale nie
jest szczęśliwy. Powinien być, ale nie był. Do jego umysłu zakradło się podej-
rzenie, że utrata kontaktu z Tojadem w jakże brutalny i nieprzyjemnie powietrzny
sposób nie była najlepszą metodą ostrzeżenia ich wszystkich przed nadchodzącym
zagrożeniem.
Nie miał wyboru. Zdecydowanie musi spróbować jeszcze raz. Tylko z kim?
Próbował już z córką drwala, nimfomanką i komandorem Czarnej Straży  i co
mu to dało? Do problemu należało podejść od innej strony. Potrzebował kogoś,
kogo głos trafi do grupy oddanych zwolenników, kogoś o wiele bardziej entuzja-
stycznego, a przede wszystkim kogoś, kto jest przynajmniej odrobinę stuknięty.
Od tej chwili miał tylko jeden dylemat. Kto to mógłby być?
Nasadził sobie wyszywaną złotem piuskę na głowę i po raz trzydziesty w ciągu
pół godziny spróbował nawiązać kontakt z kimś, kto mógłby być chociaż odrobinę
pożyteczny.
Sto stóp dalej, za stosem syzyfowych głazów, infernitowa siatka poczęła pro-
mieniować blaskiem, zadrżała na bezblaskowym sznurze i wskazała miejsce leżą-
ce dokładnie za przegniłym kadłubem wiekowego promu. Blask infernitu oświe-
tlił wyszczerzoną twarz potwora, który sekundę pózniej podniósł się z kucek i po-
pędził przed siebie.
Hipokryt zmarszczył czoło, oblicze wykrzywił mu intensywny wysiłek. Mu-
siał kogoś złapać. Musiał wiedzieć.
 Odbiór! Czy ktoś mnie słyszy? Halo?
 Halo!  warknął jakiś głos kilka cali od jego ucha. Brzmiał o wiele rado-
śniej, niż Hipokryt się spodziewał.
 Halo?  jęknął, otwierając oczy.
Ujrzał dziewięć stóp niepokojąco znajomego demona, który uśmiechnął się,
bez wahania chwycił go za gardło i ruszył, niosąc Wielebnego pod pachą.
Flagit nie mógł się powstrzymać i głośno wybuchnął śmiechem. Pędził za-
tłoczonymi ulicami śródmieścia Tumoru, łokciami odpychając wlekące się dusze
i ciskajÄ…c gromy musztardowymi oczami.
208
Odzyskał Hipokryta, wyciągnął jedyną muchę z majonezu swego planu. Teraz
już nic go nie powstrzyma. Nic!
* * *
 . . . a łyżka na to  niemożliwe!
Głośny śmiech po raz kolejny rozniósł się po wnętrzu Rynsztoka. Grupa zdu- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl