[ Pobierz całość w formacie PDF ]

deszczem, ale oczywiście ma tyle lat, że od czasu do czasu wymaga
renowacji. Kiedy ją odnawiałem, musiałem przewiezć niektóre
zwierzęta do Rounders, żeby pouzupełniać ubytki. W jednym
przypadku trzeba było nawet wymienić nogę, bo była spróchniała.
Domyślam się, że wtedy doszło do zamiany.
- Kto z tobą pracował?
- Max.
- Czy mógł zrobić to tak, żebyś się nie zorientował?
- Bez problemu. Moje konie były dokładnymi kopiami tych
modeli. Wzorowałem się na tej karuzeli, bo najlepiej ją znałem. W
tamtym czasie nie sypiałem w Rounders, tylko w domu, który
odziedziczyłem po dziadku. Chciałem go sprzedać, więc żeby
wyglądał jak najlepiej, kiedy przyjdą ewentualni kupcy, w każdej
wolnej chwili robiłem rozmaite naprawy, wyrzucałem niepotrzebne
rzeczy. Ja wychodziłem, a Max zostawał sam. Wystarczyło, że w
momencie, gdy oryginał był gotowy do pomalowania, wstawił na jego
miejsce kopię, zagruntował...
- Dzisiaj znalazłeś swoją sygnaturę. Dlaczego wtedy jej nie
zobaczyłeś?
- Ona nie rzuca się w oczy, trzeba jej poszukać. Jeżeli
naprawiałem, powiedzmy, brzuch konia, nie oglądałem dokładnie jego
kopyt. Zresztą, pracowaliśmy nad kilkoma rzezbami jednocześnie.
Gdy ja coś zacząłem, Max za mnie kończył, i odwrotnie.
- Czy na pewno nikt inny nie mógł zrobić podmiany?
- Nie. - Spojrzał na nią z wyrazem śmiertelnej powagi na twarzy.
- Cóż, zdaje się, że rozwiązaliśmy naszą zagadkę. Od samego
początku za wszystkim stoi Max. Mój przyjaciel Max. Nic dziwnego,
że się dzisiaj tak upił.
Taylor zastanowiła się przez chwilę.
- Wiesz co? Uważam, że powinniśmy z nim porozmawiać. Może
Wyjaśni jakoś to wszystko.
- Przecież tutaj nie chodzi tylko o karuzelę - powiedział. -
Popełniono dwa morderstwa. Kiedy się zorientuje, co odkryliśmy,
zechce i nas zlikwidować.
- Najpierw zawiadomimy Mela i powiemy Maxowi, że Mel wie o
wszystkim. W takiej sytuacji niczego nie zyska, zabijajÄ…c nas. Chodz -
wstała i wyciągnęła do niego rękę - zadzwonimy teraz.
Nagle stało się coś dziwnego: z drewnianej podłogi poszły
drzazgi, a tuż obok nogi Nicka zrobiła się dziura. Instynktownie
przekoziołkował do tyłu i ukrył się za powozem.
- Padnij! - wrzasnął. Taylor usłuchała i zaczęła pełznąć w jego
kierunku, gdy
druga kula świsnęła nad jej głową i odbiła się od metalowego
pręta. Nie miała wyjścia, musiała czołgać się dalej. Dobrnęła wreszcie
do Nicka. Powóz był zapewne wystarczająco solidny i duży, by
chronić ich od strzałów oddanych z odległości, ale znalezli się w
pułapce.
- Nie ruszaj się - rozkazał Nick. Nie musiał tego mówić, i tak
czułą się jak sparaliżowana.
- Co robimy? - wyszeptała.
- Tutaj ustrzeli nas jak kaczki, jeżeli tylko podejdzie. Włączę
karuzelę, wtedy będziemy ruchomym celem. Ty zostań na miejscu.
- Nick, nie! On ciÄ™ zabije.
- Może mi się poszczęści. Podczołgał się do stojącej na środku
platformy kabiny, w
której mieścił się mechanizm urządzenia, pchnął drzwi - i wtedy
utkwiła w nich następna kula. Wskoczył do środka. Taylor nie
widziała go już, ale słyszała, jak się rusza. W ustach nie miała kropli
śliny, puls dudnił jej w skroniach.
Coś szczęknęło, włączyła się muzyka - stary walczyk w
uwspółcześnionej wersji - a zaraz potem nastąpiło szarpnięcie.
Zamigotały kolorowe żarówki, karuzela ruszyła. Taylor kurczowo
złapała za brzeg powozu, bo urządzenie obracało się coraz szybciej.
Nie wiedziała, co robić. Teraz Nick nie przyjdzie już do niej, a ona
nigdy nie zdoła przedostać się do niego przez tę otwartą przestrzeń.
W odruchu rozpaczy skoczyła w bok i chwyciła się jednego z
metalowych prętów, które szły od podłogi do dachu i przechodziły
przez środek końskich korpusów. Poczuła, że coś ją ciągnie do góry.
To był jeden z tych koni, na których można się bujać, a pręt działał jak
podnośnik. Poddała się temu ruchowi. Gdy konik opadł, a ona wraz z
nim, od metalu odskoczyła kula - dokładnie w miejscu, gdzie przed
chwilą znajdowała się jej głowa.
Jednym ślizgiem dopadła do następnego powozu i przykucnęła za
jego ścianką. Muzyka grała głośno, skutecznie zagłuszając warkot
maszynerii. Karuzela wirowała coraz szybciej. Podłoga była śliska i
Taylor z trudem utrzymywała się w miejscu. Bała się, że siła
odśrodkowa wypchnie ją na otwartą przestrzeń, więc położyła się na
brzuchu i wczepiła palce w brzeg powozu. Zaczęła się modlić.
Obok karuzeli stał kolorowy domek na kółkach i to w niego
trafiła następna seria strzałów. Lustro zdobiące go od zewnątrz
rozsypało się na tysiące kawałków. Taylor przywarła jeszcze mocniej
do podłogi.
W pewnej chwili podniosła na moment głowę, żeby zobaczyć, co
się dzieje - czy ktoś się zbliża, czy może już stoi nad nią z
wycelowanym karabinem. Niczego takiego nie zobaczyła. Nicka też
nadal nie było. Pomyślała, że jeżeli został trafiony, to ona będzie już
tak się kręcić w nieskończoność, ale zaraz odepchnęła tę niedorzeczną
myśl. Nick żyje. Teraz nie może go stracić.
Z początku nie wiedziała, czy to karuzela zwalnia, czy jej tak
kręci się w głowie, że już nie czuje rzeczywistej szybkości. Koniki nie
przestawały kołysać się w górę i w dół w swym zwykłym rytmie. W
końcu jednak karuzela naprawdę zwolniła, zatrzęsła się i stanęła. Czy
to Nick ją zatrzymał, czy się zepsuła i znowu są bezbronni?
Taylor usłyszała krzyki, bieganinę. Na karuzelę wpadło sześciu
strażników.
- Nie strzelajcie! - zawołała i na wszelki wypadek
znieruchomiała.
Otworzyły się drzwi kabiny i wyszedł zza nich Nick.
- Nick, co tu się dzieje? - krzyknął jeden ze strażników.
- Ktoś do nas strzelał. Po sekundzie wahania strażnicy
zdecydowali się przeszukać teren. Nick usiadł na podłodze obok [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl