[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Seraphina wydawała instrukcje, obie fotografowałyśmy anioła ze wszystkich stron. Ważne było uchwycenie szczegółów. Postęp
fotografii, a zwłaszcza rozwój technologii wielowarstwowego nakładania barw, pozwalał mieć nadzieję na uzyskanie wiernych
wizerunków istoty, może nawet uchwycenie barwy oczu - zbyt błękitnych, aby były prawdziwe; taki odcień można by uzyskać,
mieszając sproszkowany lapis-lazuli z olejem i nakładając na rozświetloną słońcem szybę. Wszystkie te cechy miałyśmy odnotować
w zapiskach z wyprawy, które zgodnie z przepisami trzeba dołączyć do sprawozdania, jednakże dowody w postaci fotografii były
nieodzowne.
Po wykonaniu pierwszej serii zdjęć, doktor Seraphina wyjęła z jutowej torby centymetr i przyklęknęła. Mierzyła poszczególne
części ciała, po czym przeliczała pomiary na łokcie, żeby porównać je ze starożytną dokumentacją olbrzymów. Głośno wykrzykiwała
wyniki, które ja następnie zapisywałam. Pomiary były następujące:
Ramiona - 2,01 Å‚okcia
Nogi-2,88 Å‚okcia
Obwód głowy - 1,85 łokcia
Obwód klatki piersiowej - 2,81 łokcia
Stopa - 0,76 Å‚okcia
Dłoń - 0,68 łokcia.
Zapisywałam dane drżącymi rękami, niemal nieczytelnie, po czym powtarzałam je na głos, żeby na pewno nie zrobić błędu. Z liczb
wynikało, że istota jest około trzydziestu procent większa od przeciętnego człowieka. Siedem stóp to imponujący wzrost, nawet w
naszych czasach; w starożytności musiał zakrawać wręcz na cud, co wyjaśniało przestrach starożytnych kultur przed olbrzymami i
bojazń, jaką budzili tacy nefilimowie, jak Goliat, jeden z najsłynniejszych przedstawicieli rasy.
Z głębi jaskini dobiegł jakiś dzwięk, ale kiedy zerknęłam na doktor Seraphinę, wydawała się nie zauważać niczego poza mną.
Obserwowała, jak notuję, być może obawiała się, że zadanie mnie przerosło. Mój niepokój stawał się coraz bardziej oczywisty. Nie
mogłam pohamować dygotu, mogę sobie tylko wyobrażać, jakie musiałam zrobić na niej wrażenie. Pomyślałam, że może
16
* Rdz 6,13, Biblia TysiÄ…clecia.
274
35
pochorowałam się podczas drogi - ziąb i wilgoć straszliwie nam dokuczały, a ubrania nie mogły nas ochronić przed lodowatym,
górskim wiatrem. Ołówek trząsł mi się w ręce, zęby szczękały. Co jakiś czas przerywałam pisanie i zerkałam w ciemność na pozór
nieskończonej jaskini. Znów usłyszałam coś w oddali. Z groty dochodził jakiś przerażający dzwięk.
- Wszystko w porządku? - spytała Seraphina ze wzrokiem utkwionym w moich drżących dłoniach.
- Nie słyszała pani?
Seraphina przerwała pracę, wstała i podeszła do rzeki. Nasłuchiwała przez kilka minut, po czym wróciła i powiedziała:
- To tylko szum rzeki.
- Nie tylko - zaprzeczyłam. - Oni tu są, czekają. Myślą, że ich uwolnimy.
- Czekają od tysięcy lat, Celestine. A jeśli dopisze nam szczęście, to poczekają kolejne parę tysięcy.
Seraphina wróciła do badania anioła i kazała mi zrobić to samo. Ogarniał mnie lęk, a jednocześnie magnetyzowało zadziwiające
piękno tej istoty - blask skóry, łagodna poświata, pozycja, w której odpoczywał niczym rzezba. Zwiatłość anielska nadal stanowiła
zródło domysłów - według dominującej teorii ciała anielskie zawierały materiał radioaktywny, któremu zawdzięczały wieczną
jasność. Przez szkodliwym promieniowaniem miały chronić nas ubrania. Teoria radioaktywności wyjaśniała koszmarną śmierć
poniesioną przez brata Franciszka podczas pierwszej wyprawy i obrażenia, wskutek których zmarł Clematis.
Wiedziałam, że powinnam unikać kontaktu z ciałem - była to jedna z pierwszych informacji przekazanych nam w ramach
przygotowań do wyprawy - a jednak nie mogłam się temu oprzeć. Zdjęłam rękawiczki, przyklękłam, położyłam ręce na głowie
anioła. Miał chłodną, wilgotną skórę, elastyczną jak żywa, zdawało mi się, że dotykam gładkiej, opalizującej skóry węża. Leżał w
jaskini od tysięcy lat, ale jego blond włosy zachowały blask. Nieprawdopodobne, błękitne oczy, które najpierw tak mnie
zaniepokoiły, teraz wywołały zgoła odmienną reakcję. Czułam się tak, jakby anioł siedział obok mnie, a jego obecność uspokajała
mnie, koiła moje lęki i wprawiała w stan narkotycznego komfortu psychicznego.
- Chodz - usłyszałam głos Seraphiny. - Szybko.
Wtem wytrzeszczyła oczy, widząc, że dotykam anioła. Przecież nawet tak młody i niedoświadczony angelolog jak ja powinien
wiedzieć, że fizyczny kontakt stanowi najpoważniejsze pogwałcenie protokołu bezpieczeństwa. Tymczasem chyba i ona odczuła tę
samą pokusę, bo przysiadła obok mnie i położyła mu ręce na czole, opierając czubki palców na linii włosów. Jej twarz zmieniła się na
moich oczach. Przymknęła powieki, biło od niej bezgraniczne szczęście. Całe jej ciało rozluzniło się i emanowało niezakłóconym
spokojem.
Nagle poczułam na rękach gorącą, kleistą substancję. Podniosłam dłonie, żeby się im przyjrzeć. Pokrywała je lepka, złota maz,
przezroczysta i lśniąca jak miód - w bijącej od ciała poświacie patrzyłam, jak substancja zastyga, kruszy się i rozsypuje w świetlisty
pył, jakby ktoś powlekł moje dłonie milionami mikroskopijnych kryształków.
Kryjąc się przed pozostałymi angelołogiami, szybko wytarłyśmy ręce o kamienną ścianę i założyłyśmy z powrotem rękawiczki.
- Pospieszmy się, Celestine - powiedziała Seraphina. - Trzeba dokończyć pracę.
Otworzyłam walizeczkę i położyłam ją obok nauczycielki. Zawartość - skalpele, waciki, paczkę ostrzy, maleńkie szklane fiolki z
nakrętkami - przytwierdzono elastyczną taśmą. Uniosłam ramię anioła nad swoim kolanem, trzymając je za łokieć i nadgarstek.
Seraphina oskrobała paznokieć ostrzem żyletki. Odprysły od niego płatki przypominające grubo mieloną sól morską, które zebrała
do szklanej fiolki. Następnie przyłożyła ostrze do ramienia, zrobiła dwa równolegle nacięcia po wewnętrznej stronie i ostrożnie
pociągnęła. Oderwała pas skóry, odsłaniając mięśnie. Skórę umieściła między dwiema szklanymi płytkami - lśniła złotą poświatą,
połyskując w bladym świetle.
Na widok nagich mięśni zrobiło mi się niedobrze. Przestraszyłam się, że mogę dostać torsji, przeprosiłam Seraphinę i wstałam.
Odeszłam kilka kroków, głęboko odetchnęłam, próbowałam się uspokoić. Powietrze było dotkliwie zimne, zdawało mi się, że gęsta
wilgoć oblepia mi płuca. Spojrzałam w głąb jaskini; pogrążone w cieniu niewyrazne kształty przyzywały mnie, kusiły. Mdłości
minęły i teraz umierałam z ciekawości. Co jest dalej, ukryte w ciemnościach?
Wyjęłam z kieszeni niewielką, metalową latarkę i skierowałam światło w gęsty mrok. Kiedy wchodziłam w głąb jaskini, światło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl