[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stanowiska. Ale co tam...! Paul von Lengenfeldt nie spuszcza nosa na kwintÄ™ z takiego
powodu! Pracuję w ciszy, rozumiecie. I pewnego pięknego dnia... No dobrze, to nieważne,
nie powinienem niczego ujawniać, zanim ten dzień nadejdzie.
- Masz rację - uśmiechnęła się idąca za nim Saga. Kiedy Paul mówił o swojej wielkości,
trudno mu się było oprzeć. Można go było podziwiać za samo to, że istnieje, że jest na
świecie istota tak doskonała!
Ale jego następne słowa były dla Sagi szokiem. Kiedy coś do niego mówiła, odwrócił się,
szedł przez jakiś czas tyłem, patrząc na nią, po czym zawołał:
- Och, Sago, jesteś fantastyczna, jeśli tylko się na chwilę zapomnisz i uśmiechniesz się
szczerze. Wtedy człowiek ma ochotę chwycić cię w ramiona i sprawić, byś uśmiechała się
tak już zawsze. Widzieć cię radosną i bosko piękną! Tak, bo jesteś piękna, Sago! %7łebyś
tylko umiała pozbyć się tego smutku!
- To nie moja natura jest taka - odparła Saga. - To żałoba, którą w sobie noszę, i lęk, który
mnie nie opuszcza.
- Tak, tak, ale nie mówmy teraz o tym! Czy ty nie rozumiesz, że jesteś tą, której szukam od
tysięcy lat? Przez tysiące niespokojnych lat śniłem o tobie, Sago! I w końcu, w końcu cię
znajdujÄ™!
Wyciągnął ramiona w świadomie teatralnym geście, jakby zamierzał podważyć powagę
swoich słów, po czym roześmiał się hałaśliwie.
Saga jednak wiedziała, że mówił serio. Chciał ją mieć, a był mężczyzną, który brał to, czego
pragnÄ…Å‚.
Nieoczekiwanie Saga pomyślała, że bardzo chętnie zajrzałaby do wielkiej skrzyni Paula.
Czuła, że tam kryje się rozwiązanie jego tajemnicy. Jeśli w ogóle miał jakieś tajemnice... Bo
to prawda, że był kimś innym, niż mówił, była o tym przekonana. I skąd mógł się wziąć taki
fantastyczny mężczyzna? Czyż nie powinien być znany na całym świecie? Mógł stanowić
towarzyską sensację, gdziekolwiek się pokazał. Czy ktoś taki powinien wędrować jak
zwyczajny śmiertelnik po tych upiornych pustkowiach? To prawda, mówił o wspaniałej
przeszłości, a z tym wyglądem mógł osiągnąć wszystko i przeżyć bardzo wiele. Ale Saga
sporo wiedziała o szwedzkim dworze królewskim, przez rodzinę Oxenstiernów, i nigdy nie
słyszała, żeby mówiono o kimś takim jak on. Ani o hrabim Paulu von Lengenfeldt, ani o
żadnym niezwykle przystojnym, ba, olśniewającym mężczyznie. A przecież by mówiono,
gdyby Paul pojawił się na dworze.
Nie był jeszcze stary. Trudno byłoby określić, ile ma lat. W pewnym sensie był bez wieku,
prawdopodobnie jednak młodszy od Marcela. Chyba nie miał jeszcze trzydziestki.
46
Zwalczany? Przez zazdrosnych rywali? Utracił wysoką Pozycję w wyniku intryg, czy coś
takiego, nie pamiętała dokładnie, jak to określił.
Saga chciała myśleć o czymś przyjemniejszym.
- Teraz twoja kolej, Marcel!
Ale Paula to nie interesowało. Zatrzymał się.
- Ciii! - szepnął. - Słyszeliście?
Saga i Marcel zaczęli nasłuchiwać. Las nie był już taki gęsty, przeważnie rosły tu wysokie
sosny, dumne i proste, otwierał się wspaniały widok - daleko, daleko ponad porośniętą
zielonym mchem ziemiÄ….
Saga słyszała tylko jakieś pełne skargi nawoływanie z oddali, jakby echo słów, które umilkły
dawno temu. Ale w tym wołaniu słychać było strach i Saga miała wrażenie, że skierowane
jest ono do niej - jak ostrzeżenie wykrzykiwane bez nadziei, że zostanie usłyszane.
47
ROZDZIAA V
- Co ty słyszałeś, Paul? - zapytał Marcel niskim, trochę jakby świszczącym głosem.
Paul przestał nasłuchiwać.
- Jakąś rozmowę, tak mi się zdawało. Blisko nas.
Marcel rozejrzał się uważnie.
- Musiało to nie być tak blisko.
Jeśli Paul dostrzegł ironię, to w każdym razie nie dał tego po sobie poznać.
- Chyba masz rację. Przestrzeń jest tu otwarta jak na morzu. Tylko bardzo szczupłe istoty
mogłyby się ukrywać za tymi sosnami. Człowiek sobie wyobraża różne rzeczy.
- Idziemy już bardzo długo. Gdybyśmy teraz usiedli tam, przy tych zaroślach, to nikt by nas
nie zobaczył, a my mielibyśmy widok na całą okolicę.
- Bardzo rozsądna uwaga. Ja także zgłodniałem.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Sagę przenikał dreszcz na myśl o zmroku. Nawet drzewa
wydawały jej się grozne, niemal wrogie, ale to oczywiście pobudzona wyobraznia podsuwała
jej takie wizje. Przerażał ją ten dręczący lęk, dotychczas zupełnie nie znany.
Ale ona też zrobiła się głodna. Ponieważ nie wiedzieli, kiedy dojdą do jakichś
zamieszkanych okolic, musieli oszczędzać prowiant. Paul nie miał już wina, butelki były zbyt
ciężkie, żeby je transportować w tych warunkach. Marcel, przyzwyczajony do takich
podróży, odkroił tylko cienki kawałek ze swojego bochenka chleba i zjadł odrobinę
suszonego mięsa, więc i Saga starała się wytłumaczyć sobie, że głód jest taki dokuczliwy
tylko pierwszego dnia. Ona też oszczędnie korzystała z zapasów.
Poza tym miała nadzieję, że wędrówka rychło dobiegnie końca. Martwiło ją to, że traci tutaj
cenny czas, zadanie czeka na nią w parafii Grastensholm, a ona się tu włóczy po
bezdrożach z dwoma obcymi...
Choć przecież Marcel nie jest obcym. To jej kuzyn, ponadto łączy ich teraz bardzo piękne
porozumienie, wzajemne zaufanie. Nie musieli na siebie patrzeć, nie musieli się dotykać.
Odczuwali nawzajem własną obecność.
- Marcel, teraz koniecznie muszę usłyszeć twoją historię - powiedziała Saga. - Nadal
stanowisz dla mnie zagadkÄ™.
Marcel uśmiechnął się blado, a Paul z nagłym zainteresowaniem zaczął obserwować zdzbło
trawy.
48
- Tak naprawdę to nie ma we mnie niczego zagadkowego - powiedział Marcel. - Jeśli już, to
raczej moje przeżycia określiłbym jako tragikomiczne. Podobnie jak ty, Paul, byłem
rodzinnym geniuszem, tak przynajmniej wszyscy uważali. Myślę, że wywierali na mnie wielki
nacisk, kiedy byłem młodszy. Oczekiwano, że poradzę sobie ze wszystkim, z wszystkimi
szkołami, z każdą sprawą, której się podejmę.
- Mieszkałeś wśród Walonów? - zapytała Saga. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • oralb.xlx.pl